44.

1.9K 104 55
                                    

— Madeline —

Minęło kilka dni, a ja wciąż nie potrafiłam sobie ułożyć w głowie wszystkiego co James mi powiedział. Nie rozumiałam, że z tak błahego powodu zrezygnował z nas. Może i za każdym razem posuwałam się o krok za daleko, ale robiłam to dla niego i dla siebie. Dla nas. Chciałam wciąż o nas walczyć. Czułam, że on też tego chce, ale powstrzymuje go sumienie. Sumienie, które dręczy go dzień i noc przypominając co zrobił dla Hydry.

Dzisiaj Tony zaprosił wszystkich na małą imprezę, którą organizował w wieży. Nie mówił z jakiego była ona powodu, ale podejrzewałam, że cieszył się, że James niedługo wyrusza do Wakandy. Nie spotkałam go w tym tygodniu, raz widziałam tylko jak wchodził do swojego pokoju. Pomimo, że dzieliliśmy piętro, przez cały ten czas nawet go nie minęłam. Te kilka dni pracowałam z domu, wystawiając recepty i oglądając raporty z operacji. Starałam się nie opuszczać łóżka, no chyba, że zachodziła taka konieczność. Sam podrzucał mi jedzenie na piętro i nawet nie komentował tego dziecinnego zachowania, za co byłam mu wdzięczna.

Dziś jednak postanowiłam w końcu opuścić swoje wygodne gniazdo i miałam zamiar zrobić to w dobrym stylu. Wzięłam długi, gorący prysznic i wylałam na siebie więcej żelu i balsamu niż kiedykolwiek wcześniej w życiu. Następnie umyłam dokładnie włosy, wysuszyłam i nakręciłam na wałki. W pokoju usiadłam przed swoją toaletką i przystąpiłam do makijażu. Nigdy nie lubiłam zbyt mocno się malować, więc i tym razem nie miałam zamiaru przesadzać. Na twarz nałożyłam krem, podkład i korektor, a wszystko utrwaliłam pudrem. Rzęsy wytuszowałam, brwi delikatnie poprawiłam, a usta pomalowałam jasnoróżową szminką. Patrząc na uzyskany efekt, byłam wdzięczna Wandzie, że nauczyła mnie kilku makijażowych trików. Wyjęłam z włosów wałki i rozczesałam je grzebieniem. Musiałam przyznać, że naprawdę lubiłam siebie w ułożonych lokach, a nie tak jak zazwyczaj, poskręcanych w każdą ze stron. Podniosłam się z krzesła i wyjęłam z szafy czarną sukienkę, sięgającą przed kolano, którą przygotowałam sobie już przed kąpielą. Ubrałam ją, a następnie założyłam tego samego koloru sandały na obcasie. Gotowa go wyjścia, obejrzałam się jeszcze ostatni raz w lustrze i wyszłam z pokoju. Przeszłam cały korytarz i zjechałam winą na dziesiąte piętro, z którego dochodziła już cicha muzyka. Gdy tylko drzwi się otworzyły odetchnęłam głęboko i weszłam do salonu. Pierwszą osobą, którą spotkałam na swojej drodze był Steven. Jak tylko mnie zobaczył, podszedł do mnie i otoczył ramionami.

— Jak się trzymasz? — zapytał, odsuwając się ode mnie na długość ramienia. 

— Doskonale — skłamałam, posyłając mu sztuczny uśmiech. 

Blondyn zmarszczył brwi i westchnął, widząc moje zachowanie. Nie powinnam była nawet próbować go okłamywać. Zaraz po Jamesie, Steve był drugą osobą, która potrafiła czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie czuję się dobrze, a cała ta sytuacja i wcześniejsza kłótnia z Buckym, mnie przytłacza. 

— Będzie dobrze, Mad — powiedział pewnie, posyłając mi ciepły uśmiech, które zapewne miał dodać mi otuchy. 

— Sama już nie wiem co znaczy słowo dobrze — odparłam. 

Posłałam mu jeszcze jeden słaby uśmiech i wyminęłam go w drodze do baru, za którym stał Tony. Czarnowłosy, ubrany w czarną koszulę i spodnie, uśmiechnął się szeroko widząc mnie i od razu wyjął kolejną szklankę. Stanęłam przy blacie, opierając się o nie biodrem i patrzyłam jak nalewa nam obu whisky.

— Za wspaniały wieczór! — powiedział podając mi szklaneczkę. Stuknęliśmy się szkłem i oboje szybko opróżniliśmy szklanki.

Odłożyłam kubek na stół i odwróciłam się w stronę salonu, gdzie siedziała już cała reszta. Spojrzałam na wszystkich moich przyjaciół, rozmawiających ze sobą i pierwszy raz tego wieczora, szczerze się uśmiechnęłam. Mój wzrok prześlizgnął się po nich wszystkich, zatrzymując się w końcu na tej osobie, którą tak obawiałam się dziś spotkać. James siedział obok Sama i rozmawiał z nim, także trzymając w dłoni szklankę z alkoholem. Ze zdziwieniem zauważyłam, że już nie ma długich włosów. Były zdecydowanie krótsze, a wyglądem przypominał siebie sprzed siedemdziesięciu lat. Miał na sobie czarną koszulkę, która podkreślała jego umięśnioną klatkę piersiową i odsłaniała metalowe ramię. Poczułam skurcz w żołądku i ekscytację na jego widok. Nie potrafiłam nic poradzić na to, że wciąż wywoływał we mnie te same uczucia co kiedyś.

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz