— James —
Minęły dwa dni od naszej ucieczki z Bukaresztu. Przez cały ten czas mało kiedy opuszczałem pokój, ale dziś dałem Stevenowi wyciągnąć się na miasto. Nie chciałem tego robić, bałem się, że pozornie zwykłe wyjście na miasto może skończyć się tragicznie. Hydra ponownie może uaktywnić Program, a ja po raz kolejny mogę zabić niewinnych ludzi. Rogers nie przyjmował jednak odmowy, rano wszedł do mojego pokoju, poczekał aż się ubiorę i wyszliśmy z Stark Tower. Madeline jeszcze spała, więc nawet nie miała okazji pomóc wywinąć mi się z tej sytuacji.
Najpierw zjedliśmy tosty w jego ulubionej knajpie na rogu jednej z ulic i wzięliśmy kawę na wynos. Odwiedziliśmy także Muzeum poświęcone pamięci Wyjącego Komando. Pomimo, że byłem tam już wcześniej sam, miło było odwiedzić to miejsce z przyjacielem i powspominać dobre czasy. W miarę upływu godzin, zrozumiałem, że wyjście poza obszar pokoju było dobrym pomysłem. W dodatku spędzenie czasu ze Stevenem po tylu latach także zrobiło mi dobrze.
Popołudniem, po zwiedzeniu wszystkich atrakcji, udaliśmy się do Central parku. Stanęliśmy przy barierkach, opierając się o nie wygodnie. Przed nami rozcierał się widok na jezioro, który zachwycał mnie pod każdym względem. Było spokojne i błyszczało we wrześniowym słońcu.
— I co teraz będzie? — zapytałem, nie odrywając wzroku od tafli jeziora. Uczepiłem się wzrokiem łódki, na której płynęła grupka znajomych.
Kątek oka zobaczyłem jak blondyn staje obok mnie i wkłada dłonie w kieszenie. W końcu podnosi wzrok i patrzy na mnie.
— Wieczorem przyjeżdża T'Challa, chce ci pomóc. Myślę, że zaproponuje wyjazd do Wakandy. Mają tam świetnych specjalistów — odparł po chwili.
Spojrzałem na niego i pokiwałem głową.
— To całkiem rozsądny pomysł — odpowiedziałem. Blondyn pokiwał powoli głową.
— A co z Madeline? Zostawisz ją tutaj? — zapytał po chwili, marszcząc przy tym brwi.
Odwróciłem wzrok i ponownie spojrzałem na widok przed sobą.
Madeline Carter. Jedyna osoba dzięki, której nadal żyłem i stałem właśnie obok swojego przyjaciela. Moja dziewczyna sprzed siedemdziesięciu lat, które parę dni temu omal nie zginęła, ratując mnie. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, udało jej się wyłączyć Program, nawet o tym nie wiedząc.
Już wtedy gdy zobaczyłem ją na statku, gdy tylko wypowiedziała moje imię, rozpoznałem ją. Wyłowiłem ją z jeziora, sprowadziłem do Bukaresztu, a następnie w Berlinie naraziłem ją na śmierć. Pamiętałem ją dokładnie, prawie każdy szczegół. Moje uczucia do niej się nie zmieniły, pomimo, że byliśmy dla siebie teraz kompletnie obcymi ludźmi, to wszystko co nas łączyło, nadal we mnie siedziało. Nasze rozmowy nie w Bukareszcie nie różniły się niczym od tych przeprowadzonych w naszym wspólnym mieszkaniu. Nadal czułem przy niej skurcze w żołądku, gdy znajdowała się blisko i byłem pewien, że ona czuje to samo. I tutaj pojawiał się problem.
Czułem, że narażam ją na niebezpieczeństwo, a niczego bardziej nie pragnąłem niż jej szczęścia i dobra.
— To chyba jedyne wyjście — odpowiedziałem w końcu.
— Ona nie odpuści — powiedział Steve i pokręcił głową.
– A co mam zrobić, Steve? Prawie ją zabiłem. Dwa razy — odwróciłem się w jego stronę i zacisnąłem pięści. — Ona nie jest przy mnie bezpieczna. Nie teraz, nie kiedy program można wciąż aktywować.
Spojrzenie Stevena złagodniało, a sam blondyn po chwili pokiwał na zgodę głową. Myślę, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wciąż jestem tykającą bombą. Przymknąłem powieki, starając się jakoś uspokoić oddech.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...