Epilog

2.1K 117 20
                                    

Przeczytajcie też kolejny rozdział!

Dni mijały jeden za drugim. Czasem patrzyłam w kalendarz, bo zapominałam jaki był dzień tygodnia. Godzinami leżałam w łóżku, płacząc w poduszkę. Chodziłam w jego ubraniach, spałam w nich, gotowałam a czasem nawet się myłam. Chciałam jak najdłużej czuć jego zapach, mieć choć namiastkę jego bliskości. 

Odeszłam z jednostki. Nie potrafiłabym dłużej tam pracować, nie siedząc obok niego na zebraniach. Jak mogłabym rozmawiać o misjach, wiedząc, że umarł na jednej z nich? Jak mogłabym świętować upadek Hydry wiedząc, że wraz z nią upadł cały mój świat. 

Peggy zaglądała do mnie codziennie. Starała się mnie przekonać do powrotu do naszego poprzedniego mieszkania. Za każdym razem stanowczo odmawiałam. Chciałam zatrzymać ten dom, pomimo, że mieszkałabym tu całkiem sama. Jedynie w ten sposób nadal miałabym jakąś część jego przy sobie. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie dzień, gdy się stąd wyprowadzę. Będę musiała to zrobić, aby zamknąć za sobą pewien rozdział, ale nie miałam zamiaru tego robić już teraz. 

Rodzice Jamesa także byli zdruzgotani. Jedyna osoba, z która potrafiłam rozmawiać to Winnifred. Przesiedziałyśmy cały dzień na łóżku, po prostu płacząc. Dobrze mi to zrobiło. U niej niezbyt dobrze to poskutkowało, ale nie miałam na tyle siły aby przejmować się bólem jeszcze kogoś innego. Ja swój wciąż odczuwałam w klatce piersiowej, na wysokości serca. Rozdzierał mnie od środka, nie pozwalając mi normalnie funkcjonować. W nocy nie dawał mi spać, a w dzień oddychać. 

Nie wiedziałam jak mam żyć. Staram się stawać na nogi, ale za każdym razem na chociażby najmniejsze wspomnienie, upadałam. Ponowna próba podniesienia się w kolan kosztowała mnie wiele energii, której zaczynało mi już brakować. 

Dzisiaj był jeden z tych "lepszych" dni, jak lubiłam to nazywać. Wstałam z łóżka, roniąc jedynie parę łez. Ubrałam się w swoje, a nawet wyszłam z domu. Nogi poniosły nie do Bloody Rose, gdzie ostatnio byłam częstym bywalcem. Siedziałam przy barze, popijając wino. Patrzyłam na parkiet, na którym jeszcze niedawno tańczyłam z brunetem. Nasz ostatni taniec. 

Poczułam łzy więc szybko otarłam oczy i upiłam kolejny łyk. Nie pijałam się, ale mała dawka alkoholu mi pomagała. Łatwiej wtedy odtwarzałam wspomnienia. 

— Chyba już wystarczy.

Spojrzałam na Johna siedzącego za barem i pokiwałam głową. Miał rację, w moim stanie jeden kieliszek wystarczał w zupełności. Nie chciałam żeby się o mnie martwili, ale wiedziałam, że będą to robić mimo wszystko. Posłałam mu najtragiczniejszy sztuczny uśmiech i zsiadłam ze stołka. 

— Madeline, poczekaj — zatrzymał mnie, wychodząc zza baru. 

Odwróciłam się w jego kierunku, a on podszedł do mnie i stanął na przeciwko. Chwilę na niego patrzyłam, ale widząc żal w jego oczach, szybko opuściłam wzrok. Nie chciałam aby patrzyli na mnie w ten sposób. Naprawdę próbowałam z tym żyć i jakoś dawać sobie radę, ale nie umiałam.

— Gdybyś potrzebowała... — zaczął. Czułam poddenerwowanie w jego głosie i widziałam jak nerwowo zaciska dłonie. — ...czegokolwiek. Ja i Mary zawsze tutaj będziemy, aby Ci pomóc — dokończył.

Spojrzałam na niego załzawionymi oczami i pokiwałam wdzięcznie głową. Staruszek objął mnie niepewnie i przytulił do siebie, gładząc po plecach. Z całych sił starałam się nie rozpłakać, ale  końcu moim ciałem wstrząsnął szloch, a ja tylko pokręciłam głową, mocniej przyciskając ją do mężczyzny. Pomimo, że nie chciałam tego przyznać, bliskość innych osób mi pomagała. Nie dlatego, że przy nich czułam się lepiej i weselej, ale dla nich próbowałam być po prostu silna. 

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz