— James —
Siedziałem dobrych kilka minut, czekając aż dziewczyna się przygotuje. Oparłem się wygodnie o kanapę i przymknąłem powieki. Dzisiaj znowu rozmawiałem z Okoye o moich koszmarach. Nie doszliśmy do żadnych nowych wniosków, ale powiedziałem jej, że śpiąc z Madeline, one ustępują. Czarnoskóra nie wydawała się być zaskoczona tym faktem. Co więcej, powiedziała mi, że to Madeline jest kluczem mojej terapii. Wyśmiałem ją mówiąc, że to nie prawda, w końcu byliśmy kiedyś tylko kilkanaście miesięcy razem. Czy to możliwe aby przez to była mi tak bliska? Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos obcasów, uderzających o schodki. Wstałem z kanapy i odwróciłem się w jej kierunku, zamierając. Brunetka przystanęła przy schodach, ubrania w piękną, żółtą sukienkę. Mimowolnie na moje usta wpłynął szeroki uśmiech, który i ona odwzajemniła, zakładając pasmo brązowych włosów za uch.
— I jak? — zapytała powoli zmierzając w moim kierunku.
Spojrzałem na nią od dołu do góry, ostatecznie zatrzymując wzrok na jej twarzy.
— Wyglądasz cudowanie — odpowiedziałem.
Zaśmiała się i wyminęła mnie w drodze do drzwi. Otworzyła je, a ja bez słowa ruszyłem za nią, nadal wpatrując się w jej szczupłą sylwetkę. Pomyślałem o tym, że cholernie tęsknię za dotykaniem jej ciała, całowaniem jej ust i ocieraniem policzków.
Odgoniłem od siebie niestosowne myśli i w drodze do ogniska opowiadałem jej o dzisiejszym spotkaniu z Okoye. Sprawnie omijałem jednak temat tego, że to właśnie ona rzekomo była kluczem mojej terapii. Dziewczyna jak zwykle uważnie mnie słuchała, pytając o różne szczegóły. W pewnym momencie mój telefon znowu zaczął dzwonić. Wyjąłem go z kieszeni jeansów i już miałem się rozłączyć, ale poczułem ucisk na swojej ręce. Spojrzałem zdziwiony na dziewczynę, która trzymała dłoń na moim ramieniu.
— Odbierz. Ja już pójdę, a Ty dołączysz za chwilę — powiedziała, posyłając mi ciepły uśmiech.
Puściła moją dłoń i oddaliła się w stronę ogniska. Odprowadziłem ją wzrokiem, a gdy zniknęła w tłumie, spojrzałem na wyświetlacz. Westchnąłem i odebrałem połączenie, wywracając oczami.
—No w końcu! Dzwonię dzisiaj setny raz! — zmarszczyłem brwi, słysząc zdenerwowany głos Stevena.
— Byłem zajęty — odpowiedziałem zdawkowo i przysiadłem na jednej z ławek znajdujących się obok.
—Co z terapią? — zapytał już trochę spokojniej.
— Nadal nad tym pracuję z Okoye — odpowiedziałem.
— A co z Madeline? — zapytał.
Westchnąłem i spojrzałem w niebo. Nie wiedziałem już co odpowiedzieć przyjacielowi. Sytuacja zaczynała się robić coraz trudniejsza i dla mnie i dla niej. Widziałem jak na mnie patrzy, widziałem w jej oczach nadzieję. A ja wciąż bałem się choćby jej dotknąć. Chciałem ją chronić przed sobą, ale było mi coraz trudniej. Zaczęło się od pocierania policzków dłońmi, przez splatanie rąk, po przytulanie i wspólne spanie. Czułem coraz większą chęć powiedzenia jej o swoich uczuciach, ale coraz bardziej się bałem konsekwencji. Bałem się wspólnego życia, bałem się, że pewnej nocy znowu obudzę się jako Zimowy Żołnierz i ją zabiję.
— Nic — odpowiedziałem cicho.
— Ona od siedemdziesięciu lat z Ciebie nie zrezygnowała, wciąż nosi ten pieprzony pierścionek, a przecież nawet się jej nie... — zaczął zrezygnowany.
— Jaki pierścionek? — przerwałem mu nic nie rozumiejąc. Wstałem z ławki i ponownie spojrzałem na tłum ludzi, tańczący przy ognisku, wypatrując tam brązowowłosej dziewczyny.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...