— James —
Pół roku później.
— To nic nie daje. Cała ta terapia nie ma najmniejszego sensu — warknąłem i zacisnąłem pięść na drewnianym ogrodzeniu.
— Och, z takim nastawieniem zapewne — odparła spokojnym głosem Okoye.
Czarnoskóra kobieta wyminęła mnie i ruszyła dalej, wzdłuż pola, na którym pasły się kozy. Nie miałem najmniejszego zamiaru ruszać się ze swojego obecnego miejsca. Miałem dość tego wszystkiego - Wakandy, tej terapii i samego siebie. Przestałem wierzyć, że cokolwiek sprawi, że się zmienię, a Program zostanie wyłączony. Minęło kilka miesięcy, a my nie mieliśmy kompletnie nic. To ciągłe czekanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Byłem jak tykająca bomba, czekająca aż ktoś naciśnie, aby mogła eksplodować i zniszczyć wszystko dookoła siebie.
— Chodź za mną, żołnierzu.
Ton głosu Okoye nadal był spokojny, ale zdecydowanie bardziej stanowczy i rozkazujący. Westchnąłem i w końcu po chwili ruszyłem za kobietą ze spuszczoną głową.
— Może chcesz porozmawiać o tym, co wcześniej sprawiło, że Program sam się wyłączył? — zapytała, zerkając w moją stronę.
— Nie pamiętam i nie chcę o tym rozmawiać.
— Jak nie będziesz rozmawiał, to nie uporasz się z tym, żołnierzu.
— Budziłem się będąc przywiązany do krzesła, wokoło stali żołnierze Hydry i patrzyli na mnie. Koniec opowieści — westchnąłem.
Okoye przystanęła w miejscu i odwróciła się w moją stronę. Sam mimowolnie przystanąłem i rozejrzałem się wokoło, obserwując doskonale znany mi krajobraz. Spędziłem tu tyle czasu, chodząc, myśląc i rozmawiając, że zdążyłem poznać niemal każdy kąt tego miasta.
— A pół roku temu, co wtedy wyłączyło program? Uderzenie, huk, strzał? — kobieta nie przestawała na mnie patrzeć, co jeszcze bardziej zaczynało mnie denerwować. — Czy może ta słodka, niewinna dziewczyna? Jak jej tam było...
— Madeline.
Na samo wspomnienie brunetki, poczułem dobrze znany skurcz w sercu. Nie widziałem jej od miesięcy, a miałem wrażenie, że minęło więcej czasu niż podczas naszej ostatniej rozłąki. Miałem okropne wyrzuty sumienia, że zostawiłem ją w Nowym Jorku bez słowa wyjaśnienia, nawet nie informując jej, że mam zamiar wyjechać. Wolałem także nie pytać Stevena o nią, pomimo, że często ze sobą rozmawialiśmy przez kamerkę. Po prostu wolałem unikać jej tematu, naiwnie myśląc, że przez to skupię się na samym sobie. Efekt był oczywiście odwrotny.
Powiedzieć, że mi jej brakowało, to za mało. Całe moje ciało bolało mnie gdy tylko o niej myślałem, a przysięgam, robiłem to każdego dnia. Może i byłem głupcem, ale robiłem to w dobrej wierze. Naprawdę nie chciałem jej skrzywdzić, a jeśli Program wciąż działał i każdy kto znał te cholerne dziesięć słów, mógł go aktywować, wciąż byłem niebezpieczny. Cały czas wyobrażałem sobie nasze ponowne spotkanie, gdy tylko to wszystko się skończy, gdy będę mógł wziąć ją w ramiona, nie martwiąc się, że zrobię jej krzywdę. Chciałem być w pełni gotowy na nasze spotkanie i myśl o nim, była moim napędem.
— Może chcesz o niej opowiedzieć? — Okoye wyrwała mnie z zamyślenia, przywracając mnie z powrotem do rzeczywistości.
Nie byłem pewien czy chcę rozmawiać o Madeline. Czy jestem gotów, aby podzielić się z kimś naszą historią. Jednak jeśli robiłem to dla niej, chyba powienienem był przepracować także ten temat. Zagryzłem policzek, jednocześnie biorąc głęboki oddech i zacząłem mówić, a słowa same wypływały z moich ust:
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...