30.

1.9K 123 18
                                    

Bucky nie żyje.

Te trzy słowa dźwięczały mi w uszach jak dzwony. Zastanawiałam się dlatego Steve w ogóle je wypowiedział. Gdy próbowałam sobie je powtórzyć w myślach, brzmiały po prostu śmiesznie.  Przecież to nie mogła być prawda. Jeszcze kilkanaście godzin temu spaliśmy w jednym łóżku i rozmawialiśmy. Puściłam twarz blondyna  i odsunęłam się od niego o krok. Nie spuściłam jednak z niego uważnego spojrzenia. 

— Co? — wykrztusiłam w końcu. 

Nie potrafiłam nic więcej powiedzieć. Cała ta sytuacja wydawała mi się po prostu kiepskim żartem. Blondyn ukrył twarz w dłoniach i przetarł oczy. Gdy ponownie na mnie spojrzał jego oczy były opuchnięte i czerwone od łez. Pokręcił głową, a ja poczułam, że nie da rady powiedzieć ani jednego słowa więcej. 

— Spadł w przepaść — odezwał się ktoś za moimi plecami. 

Odwróciłam się gwałtownie i rozejrzałam po całym tłumie. Czy oni sobie wszyscy ze mnie żartowali? James nie mógł umrzeć. To po prostu było niemożliwe. Prychnęłam i pokręciłam z niedowierzeniem głową. Obróciłam się z powrotem do Stevena i widząc jego łzy zrozumiałam. Oni nie żartowali. To nie był żaden kiepski żart, ani marne przedstawienie. On... nie żył? Poczułam pierwsze łzy napływające mi do oczu. Coś zaczynało kłuć mnie w klatce piersiowej, sprawiając, że zaczynało brakować mi tchu. 

— Przepraszam, Madeline... — wyszeptał Steve, pochylając głowę.

Poczułam jak piekące łzy powoli spływają po moich policzkach. Nie miałam nawet głowy, aby je otrzeć. Jedyne o czym myślałam to James i jego błękitne oczy. Podeszłam bliżej blondyna i pokręciłam głową. To się nie działo. To się nie działo naprawdę!

— Zabrałeś jego ciało? — wyszeptałam, chociaż znałam odpowiedź na to pytanie.

Blondyn spojrzał na mnie z bólem i kolejne łzy wypłynęły z jego oczu. Pokręcił przecząco głową, wywołując u mnie kolejne ukłucie bólu. Jak mógł tak po prostu go tam zostawić. Nie ważnym było w jakim stanie by był po upadku, powinien zabrać go z powrotem do domu. Do mnie. 

— Jak mogłeś go nie zabrać? — zapytałam podnosząc głos. — Był twoim przyjacielem! 

Uderzyłam dłonią o drzwi, a kolejna fala łez polała się po moich policzkach. Ucisk w żołądku nabierał na sile, wywołując u mnie mdłości. Musiałam stąd wyjść. Musiałam dostać się na świeże powietrze. Usłyszałam gdzieś w oddali głos Peggy, ale zignorował go. Pociągnęłam drzwi i zaczęłam biec. Biegłam, czując jak całe moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Biegłam i biegłam, nie zatrzymując się nawet wtedy gdy znalazłam się już na świeżym powietrzu. 

Minęłam bramę i biegłam dalej mijając dobrze mi znane ulice Nowego Jorku. W końcu dotarłam pod drzwi mieszkania. Naszego mieszkania. Mojego i Jamesa. Mojego mieszkania. Otworzyłam je i weszłam, trzaskając nimi przy zamykaniu. Nie fatygowałam się nawet aby zdjąć buty, weszłam do salonu i stanęłam na środku. Rozejrzałam się po mieszkaniu, wciąż mając nadzieję, że za chwilę zobaczę tutaj bruneta. Myślałam, że podejdzie do mnie z szerokim uśmiechem i obejmie mnie, pytając jak minął mi dzień. Że opowie mi o wyprawie, a na koniec pocałuje. Stałam tak parę dobrych minut, czekając i czekając. Obserwowałam każdą ścianę bardzo uważnie, myśląc, że zza niej wyskoczy. 

I wtedy dotarło do mnie, że nigdy więcej nie zobaczę jego uśmiechniętej twarzy. Nigdy już nie poczuję jego ramion, oplatających moje ciało, nie poczuję jego warg na moim ciele. Już nigdy nie usłyszę pytania o mój dzień i o pracę. Nigdy nie usłyszę już jego gry na fortepianie i piosenki, którą napisał dla mnie na urodziny. Zrozumiałam, że nigdy więcej nie zobaczę Jamesa Barnes'a. Brązowowłosego chłopaka, o błękitnych oczach, który w ciągu tych kilkunastu miesięcy stał się całym moim światem. Moją miłością, moim przyjacielem i moją rodzinom. Zrozumiałam, że zostałam kompletnie sama w tym mieszkaniu. W mieszkaniu, które miało być dla nas początkiem wspólnej drogi. Nigdy nie przypuszczałam, że ta droga tak prędko dobiegnie końca. Mieliśmy tyle planów, tyle wspólnych nadziei. A teraz zostałam z nimi sama. 

Upadłam na kolana czując, że nie mam już siły. Moje ciało się po prostu poddało. Zderzenie z podłogą wywołało ból, ale był on bez porównania z uczuciem, które właśnie rozdzierało mi serce na kawałki. Chwyciłam się za klatkę piersiową jednoczenie przyciskając policzek do podłogi. Łzy mimowolnie płynęły z moich oczu, szczypiąc moją skórę. Nie próbowałam ich nawet wycierać, wiedziałam, że one przez długi czas nie przestaną płynąć.

Myślałam, że tracąc brata, odczułam już najgorsze co mogło mnie spotkać. Teraz jednak zrozumiałam, że to było nic w porównaniu ze startą miłości. To uczucie, które kompletnie mną zawładnęło, było naprawdę przytłaczające. Czułam jak ból i smutek wręcz przygniatają mnie do podłogi. Jak moje serce bije szybko, próbując wysadzić mnie od środka. Straciłam go. Straciłam go na zawsze. Człowieka, który podarował mi cały świat.  Zaniosłam się głośnym płaczem, uderzając pięścią o podłogę. 

Nagle poczułam jak czyjeś dłonie mnie dotykają. W pierwszej chwili otworzyłam szeroko oczy, myśląc, że to on. Że wrócił. Znałam jednak jego dłonie na pamięć i to z pewnością nie były ręce mężczyzny. Wywołało to u mnie kolejny wybuch płaczu. Nie chciałam aby ktokolwiek teraz przy mnie był. 

— Maddie...

Usłyszałam łagodny głos mojej siostry. Nie używała tego zdrobnienia od śmierci Michaela. Poczułam jak zaczyna delikatnie pocierać moje ramiona. Nie chciałam z nią rozmawiać. Nie chciałam rozmawiać z nikim poza Jamesem. Pokręciłam głową i ponownie uderzyłam dłonią o podłogę. Nie mogłam znieść tego bólu. Nadal brakowało mi tchu, a łzy wciąż paliły moje policzki. Pomyślałam, że jeśli to uczucie będzie mi towarzyszyć do końca życia to po prostu nie wytrzymam.

— Mad, spokojnie... — wyszeptała ponownie. 

— On nie żyje — wychrypiałam z zamkniętymi oczami.

— Wiem.

Ponownie wybuchłam płaczem. Dlaczego oni tylko mnie utwierdzali w tym przekonaniu? Dlaczego on musiał zginąć? Dlaczego właśnie on? Dlaczego teraz? Mieliśmy przed sobą całe cholerne życie. A teraz zostałam sama z mieszkaniem, które będzie mi o nim przypominać na każdym kroku. Zostałam sama z wszystkimi nadziejami, które mieliśmy.

— Madeline, spójrz na mnie — wyszeptała siostra. 

Pokręciłam głową nie otwierając oczu. Poczułam jak chwyta moją twarz w dłonie i obraca w swoim kierunku. Powoli otworzyłam powieki i spojrzałam na nią. Także płakała, co wywołało o u mnie kolejną lawinę łez.

— On nie żyje — zapłakałam kręcąc zrezygnowana głową. 

Poczułam jak brunetka podnosi moje bezwładne ciało i przytula. 

— Będzie dobrze — wyszeptała, gładząc mnie po włosach.

Nawet jej nie objęłam, nie byłam w stanie. Moje ciało omawiało mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Od stóp aż po głowę, byłam wypełniona smutkiem i łzami. Nie miałam pojęcia jak podnieść się, jak nie poddać się temu uczuciu. 

— Kocham go, tak strasznie — zaczęłam ponownie płakać. — Kocham go, a on nie... — ponownie zaniosłam się płaczem. — On nie żyje.

Wybuchnęłam tym razem na dobre, chowając twarz w ciele siostry. Ostatkiem sił, zacisnęłam dłoń na jej kurtce. Nie wiem jak długo siedziałyśmy na tej podłodze. Chyba dobry kilka godzin, aż w końcu odrobinę się uspokoiłam. Wszystko mnie bolało, a twarz potwornie swędziała. W końcu mój płacz zaczął cichnąć, a ja czułam, że zaczynam odpływać. 

Nie chciałam zasypiać, bałam się obudzić w świecie, w którym nie było już Jamesa Barnes'a. 

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz