— Madeline —
— Co? — palnęłam, nadal będąc w szoku.
Patrzyłam jak uśmiech na twarzy Jamesa powoli gaśnie, nie mogąc nic z tym zrobić. Najwidoczniej nie spodziewał się takiej reakcji, ale co on właściwie chciał tym uzyskać? Myślał, że padnę mu w ramiona chwilę po tym jak mnie zranił?
Nie chciałam aby spotkało mnie jeszcze więcej cierpienia, a poza tym... Miałam tutaj swoją pracę, szkółkę i przyjaciół, których nie chciałam zostawiać tylko dlatego, że Jamesowi coś się na moment odwidziało. Co jeśli jutro znowu nie zechce się do mnie odzywać i odsunie mnie od siebie? Zostanę w Wakandzie z niczym, kompletnie samotna.
— Trzymajcie mnie, bo zaraz nie wytrzymam!
Zmarszczyłam brwi i oboje z Jamesem, w tym samym momencie odwróciliśmy się w kierunku z którego dobiegał głos. Sam stał najbliżej windy i patrzył na nas ze złością. Pokręcił głową i ruszył w naszą stronę. Nim się zorientowałam, chwycił mój nadgarstek oraz ramię Bucky'ego i wypchnął nas z windy. Ponownie znaleźliśmy się w salonie, otoczeni gronem najbliższych. Musieli mieć niezły ubaw, oglądając całe to przedstawienie. Miałam nadzieję, że choć dla nich, cała ta sytuacja jest zabawna, bo dla mnie nie była ani trochę.
Sam puścił moją rękę, tak samo jak i Jamesa i stanął przed nami, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Zmrużył oczy i wskazał na mnie placem.
— Ty jedziesz do Wakandy — odparł głosem nieznoszącym sprzeciwu, a następnie skierował swój palec na bruneta. — A Ty nie odstawiasz już takich szopek i opiekujesz się nią.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jak irracjonalnie to wszystko brzmi. Przepraszam bardzo, ale od kiedy James miałby się mną opiekować? Nie rozmawialiśmy ze sobą pół roku, z jego powodu, ponieważ mnie zostawił.
— Wybacz Sam, ale jeśli nie zauważyłeś, jestem dorosła i potrafię sama decydować o tym co będę robić — mruknęłam, wzruszając obojętnie ramionami. — Poza tym, skoro pół roku potrafił się nie odzywać, to teraz też sobie poradzi.
James prychnął, kręcąc z rozbawieniem głową. Spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi, widząc jego reakcję. Odwrócił się w moim kierunku i rozłożył ręce.
— Przecież przeprosiłem — westchnął.
— Pół roku, James! Nie uważasz, że zwykłe przepraszam nie sprawi, że od razu popędzę za tobą do innego miasta, porzucając życie tutaj?
Chłopak spuścił głowę i odetchnął głęboko. Może i traktowałam go teraz zbyt surowo, ale on także nie traktował mnie delikatnie.
— Wyłączyłam Program, przeprowadziłam tę operację, podjęłam się tego ryzyka. Hydra już Ci nie zagraża, nie możesz zostać tutaj? — zapytałam z nadzieją w głosie, pomimo, że nie było to ani trochę celowe.
Oczywiście, że chciałam aby pozostał w Nowym Jorku. Chciałam naprawić to co było między nami, zwłaszcza, że wczoraj znowu to poczułam. I byłam pewna, że on poczuł to samo. Dlatego też tak bardzo zasmuciła mnie wieść, że mimo to, opuszcza dzisiaj miasto. Nadal się łudziłam, że zdołam go przy sobie zatrzymać, ale coraz bardziej obawiałam się tego, że Hydra wyrządziła mu tak ogromną krzywdę, że nie zechce już nigdy się z nikim związać, nikomu zaufać. Może i stał się innym człowiekiem, ale dla mnie na zawsze pozostanie moim Jamesem.
— James musi dokończyć terapię, którą zaczęliśmy w Wakandzie — wtrąciła Okoye, która stała na boku.
Odwróciłam głowę w kierunku czarnoskórej kobiety, która wolnym krokiem zmierzała w naszą stronę. Sam zrobił jej miejsca, a ona stanęła tuż przed nami, przyglądając się uważnie Jamesowi, który nadal nie podniósł głowy.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...