46.

1.9K 133 64
                                    

— Madeline —

Kolejnego dnia obudził mnie mocny ból głowy. Bynajmniej nie był on spowodowany wypitym wczoraj alkoholem, ponieważ nie przesadziłam z procentami. Nie przespałam natomiast większości nocy, obracając się z boku na bok i płacząc w poduszkę. Tak, to mógł być powód mojej migreny. 

Odgarnęłam białą kołdrę z nosa i zamrugałam kilkukrotnie, aby przyzwyczaić oczy do światła dziennego. Zegar wskazywał dziesiątą raną i pomimo burczenia w moim brzuchu, nie miałam najmniejszej ochoty wstać z łóżka. Sięgnęłam po telefon znajdujący się na mojej szafce nocnej i słuchawki. Sprawnie połączyłam ze sobą oba przedmioty i odpaliłam pierwszą lepszą piosenkę z mojej ulubionej playlisty. Słuchawki wsadziłam do uszu i zamknęłam oczy, układając się wygodnie na poduszce. 

Zdecydowanie tego było mi trzeba — chwili wytchnienia. Muzyka doskonale zagłuszała myśli, krążące w kółko w mojej głowie. Wciąż wspominałam wczorajsze słowa Jamesa, a przed oczyma miałam jego błękitne tęczówki. Widziałam w nich walkę z własnym sumieniem, strach i smutek, który zdawał się ich nigdy nie opuszczać. Zaczynałam myśleć, że wyjazd do Wakandy rzeczywiście dobrze mu zrobi. Tam będzie mógł w spokoju odetchnąć i przemyśleć wiele spraw. 

Problem stanowiły jednak uczucia, którymi go darzyłam. Bałam się, po prostu bałam się, że gdy przemyśli sobie wszystko, nigdy więcej mnie nie zechce. Byłam w nim zakochana, tragicznie, obłędnie i ślepo zakochana. Był dla mnie wszystkim, myślałam o nim zaraz po przebudzeniu i tuż przed pójściem spać. Pomimo, że w ciągu tych siedemdziesięciu lat, udało mi się ostudzić to uczucia, chwile, które spędziliśmy teraz razem dały mi ponowną nadzieję. 

Nigdy już Cię nie zechce. 

Głos w mojej głowie nie cichnął nawet na chwilę, pomimo piosenki, która wciąż rozbrzmiewała w moich uszach. Otworzyłam szeroko oczy i wlepiłam wzrok w biały sufit, znajdujący się nad moją głową. Może ten głos miał rację. Jeśli tak było, powinnam była to zaakceptować, w końcu nie zmuszę bruneta siłą do pokochania mnie. A może mój umysł podpowiadał mi głupoty, w końcu jeszcze nie tak dawno temu, byłam pewna, że nasza miłość może przezwyciężyć wszystko. 

Jednego byłam pewna. Któraś z tych opcji była prawdziwa, nie wiedziałam tylko która i nie byłam pewna czy jestem gotowa się przekonać. 

Wyjęłam słuchawki z uszu i wyłączyłam piosenkę, odkładając urządzenie na blat stolika. Następnie leniwie podniosłam się z łóżka i przeciągnęłam się. Ruszyłam w kierunku okna, aby odsłonić szare rolety. Tak jak się spodziewałam, pogoda niezbyt dziś dopisywała, a miasto pogrążone było w ciemnych, burzowych chmurach. Uwielbiam jesień. 

Wzięłam z krzesła obszerną, czarną bluzę i ubrałam ją w drodze do windy. W lustrze, które znajdowało się w jej wnętrzu w końcu spojrzałam na swoją twarz. Skrzywiłam się na ten widok, ponieważ nieprzespana noc, mocno dała mi się we znaki. Najbardziej w oczy rzucały się ciemne worki pod oczami, które powstały w wyniku gorzkich łez. Przygładziłam potargane włosy, a następnie sprawnym ruchem spięłam je w wysokiego kucyka, akurat w momencie gdy drzwi widny się otworzyły. 

Weszłam do salonu i natychmiast skierowałam swoje kroki do kuchni, w której zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie. Było dzisiaj dziwnie cicho w wieży, o tej porze zazwyczaj to miejsce tętniło życiem, a dzisiaj? Zanim usiadłam do posiłku, jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, sprawdzając czy aby na pewno nikogo nie ominęłam w drodze do kuchni. Pustka. Zmarszczyłam brwi, ale słysząc burczenie mojego brzucha, odgoniłam od siebie niepokojące myśli i zaczęłam jeść. Nie byłam fanką płatków z mlekiem, ale dzisiaj miałam na nie ogromną ochotę. Ładowałam do buzi pełne łyżki w zawrotnym tempie, gdy nagle drzwi windy się otworzyły, a do pomieszczenia weszli Sam, Natasha, a na końcu Steve. 

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz