Madeline siedziała na werandzie niebieskiego domu, znajdującego się na przedmieściach Brooklynu. Obserwowała dwójkę swoich starszych dzieci, które beztrosko bawiły się właśnie na ogródku. Kołysała się w przód i w tył, próbując utulić do snu swoje najmłodsze maleństwo — Samuela Johna Barnesa. Malec miał zaledwie pół roku, ale już teraz, gołym okiem było widać, że będzie to po prostu młodsza kopia jego ojca. Zamiast spać, spoglądał na swoją mamę z zaciekawieniem, tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczkami.
Brunetka starała się ukołysać go do snu, śpiewając mu co jakiś czas kołysankę, której nauczyła się od matki Jamesa. Kobieta wraz z mężem często odwiedzała swoje wnuki i była w nich kompletnie zakochana. Mało kto nie był. Co dziwne, nawet Howard je polubił, a czasem nawet zabierał je ze sobą do labolatorium. Oczywiście pod nadzorem Madeline lub Jamesa. Dziewczyna nadal miała ograniczone zaufanie co do pomysłów Starka.
Z nucenia kołysanki wyrwał ją odgłos otwieranej furki, która za każdym razem skrzypiała, zwiastując przyjście jej ukochanego. W istocie, gdy podniosła spojrzenie w górę, zobaczyła jak jej mąż, James, wchodzi po schodach i z szerokim uśmiechem zmierza w jej stronę.
Pomimo upływu niemal dziesięciu lat, wciąż nie mogła uwierzyć w to co się stało.
Niebawem po ich spotkaniu, Madeline odeszła z jednostki, a James odrzucił propozycję Stevena. Na początku pracował w sklepie z butami ojca, chcąc w ten sposób pomóc zarówno sobie jak i jemu. Madeline w tym czasie zatrudniła się w jednej z restauracji i aplikowała na studia medyczne.
Pobrali się dwa lata później, a po upływie kolejnych dwóch, Madeline kończyła już swój uniwersytet w zaawansowanej ciąży. Ich pierwszy syn, odziedziczył imię po ich wspólnym, najlepszym przyjacielu, który nawet zdążył doczekać się narodzin ich dziecka, a co więcej, zostać nawet ojcem chrzestnym. Steven Barnes, był z wyglądu bardzo podobny do matki, ale charakter i zawziętość, odziedziczył po swoim ojcu. Pomimo, że miał zaledwie sześć lat od samego początku bronił swoich młodszych kolegów w szkole. Następnie pojawiła się malutka Natasha, która od urodzenia miała w krwi muzykę. Wieczorami przesiadywała w salonie z Jamesem, chłonąc jego muzykę. Często grali wspólnie - oczywiście Natasha była jeszcze zbyt mała, aby grać sama, ale przesiadywała na kolanach Jamesa, co jakiś czas stukając w przypadkowe klawisze. Nie było jeszcze wiadome jakie cechy będzie przejawiał ich najmłodszy syn, Sam, ale kto wie, może zostanie lekarzem, jak jego matka?
Madeline uniosła głowę w górę i natychmiast poczuła jak usta James lądują na jej. Ich pocałunek jak zwykle trwał trochę zbyt długo. Pomimo lat, żar między nimi nigdy nie wygasnął. Nadrabiali teraz wszystkie stracone dekady, ciesząc się sobą każdego dnia.
— A kto to nie chce spać? — James pochylił się nad malutkim dzieckiem i pocałował go delikatnie w czoło. — Jesteś zmęczona?
— Nie, wszystko w porządku — zapewniła go brunetka, uśmiechając się ciepło.
Nigdy nie przyznawała się do zmęczenia. Radowała się na każdym kroku, że miała możliwość zostać matką. Że mogła mieć dzieci i obserwować jak dorastają. A co ważniejsze, że mogła to robić z Jamesem.
Brunet pokręcił głową i wyciągnął w jej stronę ręce. Podała mu syna z szerokim uśmiechem przyglądała się jak kołysze małego. Ten widok zawsze ją rozczulał i powodował, że jej serce minęło.
Po tym wszystkim co James przeszedł w swoim życiu, zachwycało ją, ile ciepła potrafił w sobie znaleźć. Początkowo bał się rodzicielstwa i tego, że nie podoła. Pomimo, że Zimowy Żołnierz już dawno odszedł, w jego sercu wciąż królowała niepewność. Lęk, że zrobi krzywdę swojej rodzinie.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...