— James —
— James, obudź się!
Poderwałem się ze swojego miejsca jak oparzony, z szybko bijącym sercem. Rozejrzałem się po korytarzu, napotykając na zdziwione spojrzenia przyjaciół. Wydawali się być zdezorientowali, zupełnie jak ja. Wstałem ze swojego miejsca i przetarłem twarz. Skierowałem się do łazienki, a gdy tylko ją znalazłem, zamknąłem się w kabinie i zwymiotowałem całą zawartość żołądka.
To tylko sen. — Powtarzałem sobie w kółko, doprowadzając się do porządku.
Jednak nie mogłem pozbyć się myśli, że Madeline umiera. A każda część mnie, umiera razem z nią.
Przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w łazienkowe lustro, jednocześnie opierając dłonie o białą umywalkę. Nawet nie zorientowałem kiedy minęły te trzy dni. Nie potrafiłem sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio się myłem. Za to uwydatniły mi się worki pod oczami, a w żołądku czułem głód. Powinienem coś zjeść, a nie tylko pić tę cholerną kawę.
Odbiłem się od umywalki i ruszyłem do wyjścia. Gdy tylko przekroczyłem drzwi, zauważyłem lekarza rozmawiającego z moimi przyjaciółmi. Serce natychmiast zabiło mi szybciej, a moje nogi stały się jak z waty. Wolnym krokiem podszedłem do całej grupy, stając obok Stevena.
— Parametry się ustabilizowały i widać u niej już sporą poprawę. Nadal nie jest zdolna samodzielnie oddychać i z pewnością potrwa to przez dłuższy czas. Najważniejsze jest jednak to, że przeżyła noc i te kilka dni. W końcu nie ukrywam, był to bardzo ciężki wypadek, a jej stan krytyczny. — Powiedział lekarz, który opiekował się Madeline.
Mężczyzna trzymał w dłoni papiery, na których znajdowały się zapewne informacje dotyczące stanu zdrowia Madeline. Patrzył z uwagą na Tony'ego, tłumacząc mu szczegóły leczenia, które będą wdrążać, ale moją uwagę przykuło tylko jedno zdanie. Parametry się stabilizują. To chyba dobrze, prawda?
— Wiadomo kiedy się obudzi? — zapytałem znienacka, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Nie odrywałem wzroku od lekarza, który najpierw skierował na mnie swoje uważne spojrzenie, a następnie zmarszczył zdziwiony brwi. Widząc jego wyraz twarzy zrozumiałem, jak głupi byłem, wierząc, że wszystko będzie dobrze.
— Przykro mi, że muszę was o tym informować, ale to, że Madeline wygrała bitwę, wcale jeszcze nie oznacza, że wygrała całą wojnę. Wciąż istnieje spore ryzyko i wszyscy musimy uzbroić się w cierpliwość.
Przytaknąłem w ciszy lekarzowi, który jeszcze chwilę z nami rozmawiał, a następnie odszedł, aby wykonywać swoje dalsze obowiązki. Poczułem jak gula w moim gardle zaczyna rosnąć, a kropelki potu zaczynają spływać po moich plecach. Zastanawiałem się jak długo będziemy tkwić w tym zawieszeniu, czekając na jakiekolwiek dobre wieści, które dadzą nam choć cień nadziei.
***
— Musicie państwo założyć ten jednorazowy fartuch oraz osłonki na buty. Konieczna jest także dezynfekcja rąk przed wejściem na salę. I bardzo proszę uważać. Madeline jest podłączona do aparatury podtrzymującej jej funkcje życiowe.
Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami na znak zgody. Lekarz wskazał dłonią na drzwi, dając nam wolą drogę, a sam udał się w kierunku dyżurki.
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany przez nas wszystkich dzień. Pozwolono nam wejść na salę dziewczyny i spędzić z nią kilka chwil. Nie widziałem jej twarzy od dwóch tygodni i byłem tym cholernie przerażony. W końcu co miał ten krótki okres czasu do siedemdziesięciu lat, które spędziliśmy bez siebie?
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...