23.

2.3K 112 32
                                    


4 kwietnia

Jutro miały się odbyć moje urodziny. Niestety musiałam jutro pracować, więc postanowiłam zaprosić przyjaciół wieczorem na kolację. Mieszkanie z Jamesem było najlepszym co mnie w życiu spotkało. Nie żeby było mi źle z Peggy. Po prostu wszystkie nasze obawy zniknęły, pasowaliśmy do siebie. Nie było między nami żadnych kłótni, żadnych nieprozumień. Docieraliśmy się na spokojnie, w każdym tego słowa znaczeniu. 

Wracałam właśnie z badań kontrolnych w nowym labolatorium Howarda. Po serii wielu prób, udało nam się ustalić brak zmian w moim organizmie. Żadnej super siły, żadnych super mocy i przede wszystkim brak rosnącej muskulatury. Wracając z pracy, postanowiłam zatrzymać się w pobliskiej kwiaciarni. Od niedawna byłam tutaj bardzo częstym gościem. W efekcie tego szłam ulicą, w dłoniach niosąc ogromny kwiat. James był dzisiaj na ćwiczeniach, więc musiałam taszczyć go samotnie do domu. Postawiłam kwiat przed drzwiami i wyjęłam z torebki klucze. Otworzyłam drzwi, wzięłam roślinę i weszłam do środka. 

Zdjęłam marynarkę i odwiesiłam, buty włożyłam do półki. Ruszyłam do pokoju, żeby przebrać się w coś wygodniejszego niż mundur. Założyłam ciemne spodnie i luźną, niebieską koszulę. Włosy spięłam klamrą i ruszyłam do salonu. 

Wiedziałam, że brunet nie pochwali mnie za kolejny kwiatek, który sprowadziłam do mieszkania. Od kiedy się wprowadziłam średnio raz na tydzień, coś ze sobą przynosiłam z pracy. Ustawiłam wielką, zieloną roślinę nieopodal fortepianu i klasnęłam w dłonie. Pasowała idealnie, dokładnie tak jak sobie to w głowie wyobrażałam, kupując ją. 

Postanowiłam skorzystać z wolnego popołudnia i upiec ciasto na jutrzejszy dzień. Ze względu na pracę, mogę nie zdążyć jutro z zorganizowaniem wszystkiego. Ubrałam w kuchni fartuszek i wyciągnęłam wszystkie potrzebne składniki. Przepis na ciasto dostałam od mamy Jamesa, zapisała mi go na kartce i wysłała pocztą. Przyjrzałam się dokładnie literką, ale nie potrafiłam odczytać ile dokładnie mąki powinnam dać. Podeszłam do telefonu i wykręciłam do niej numer. Odebrała po kilku sygnałach. 

-Dzień dobry pani Barnes! - powiedziałam wesoło.

-Witaj Madeline, jak się masz? - zapytała z troską.

-Bardzo dobrze, piekę właśnie Pani ciasto - odpowiedziałam i spojrzałam na blat kuchenny, zastawiony składnikami. -Właśnie w tej sprawie dzwonię, bo nie mogę rozczytać ile mąki mam dodać.

Usłyszałam ciepły śmiech po drugiej stronie i mimowolnie sama się uśmiechnęłam. Mama Jamesa rzeczywiście mnie polubiła, często dzwoniła do mnie tak po prostu poplotkować. Brunet obrażał się wtedy i mówił, że nawet do niego tyle razy nie dzwoni. Od naszego pierwszego spotkania minęło już kilka miesięcy, a my nadal ich nie dowiedzieliśmy. Mimo to utrzymywaliśmy bardzo dobry kontakt telefoniczny.

-Sto gram wystarczy - odpowiedziała. -I Madeline! Nie będę już jutro dzwonić, bo wiem od Jamesa, że pracujesz, więc wszystkiego najlepszego - dodała.

-Bardzo dziękuję - odparłam uśmiechając się jeszcze szerzej. 

Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy o jutrzejszym dni, aż w końcu pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Ruszyłam z powrotem do kuchni i wzięłam się za pieczenie. Najpierw zrobiłam biszkopt, który przecięłam na trzy placki. Następnie wzięłam się za masy. 

Na dworze zaczynało się już ciemnić, gdy skończyłam trzecią masę i posmarowałam nią całe ciasto. Drzwi mieszkania się otworzyły, a po chwili usłyszałam głos Bucky'ego informujący mnie, że wrócił do domu.

-Ciasto? - zapytał wchodząc do kuchni. Podszedł do mnie od tyłu i objął mnie w pasie, całując w policzek.

-Mhm - odpowiedziałam, w pełni skupiając się na cieście. 

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz