53.

1.7K 115 38
                                    

— Madeline —

Podróż trwała co prawda tylko kilkadziesiąt minut, ale w połowie drogi i tak zmorzył mnie sen. W końcu miałam za sobą noc pełną wrażeń jak i cały dzisiejszy dzień był bardzo zaplątany, do tego byłam cholernie głodna. W całym tym pośpiechu, nie zdążyłam nawet jeść żadnego konkretnego posiłku. Dlatego też, nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam, ale obudziłam się w momencie gdy akurat gdy lądowaliśmy. Otworzyłam powieki i pomrugałam kilkukrotnie, rozglądając się po otoczeniu. Co dziwne, głowę miałam opartą o ramię bruneta, który nawet nie protestował na ten bliski gest. Nasze spojrzenia spotkały się gdy spojrzałam w jego stronę, ale oboje prędko odwróciliśmy wzrok. Helikopter wylądował, a T'Challa poinformował nas, że możemy wychodzić. Odsunęłam się od bruneta i wstałam ze swojego miejsca. Kilkadziesiąt minut w jednej pozycji zrobiło niestety swoje i po szybkim wstaniu, zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się, próbując złapać się ściany, ale James wyprzedził moje zamiary i złapał mnie pod ramię. Spojrzałam na niego z wdzięcznością także w momencie gdy pomógł mi opuścić statek.

— Dziękuję — powiedziałam, gdy tylko postawił mnie na ziemi. 

— Nie ma sprawy — odparł, pokazując mi abym szła przodem za królem. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową, a mnie natychmiast zabraknęło jego dotyku.

Przeklinałam się w myślach za to, jakie reakcje u mnie wywoływał. Jeszcze kilka godzin temu byłam na niego zła, że mnie zostawia, a tymczasem gdyby tylko poprosił, rzuciłabym się w jego ramiona. Byłam zła na siebie, ale doskonale wiedziałam, że tak było od zawsze. Od samego początku ciągnęło nas do siebie.

Ruszyłam za T'Challą i Okoye do miasta. W oddali paliło się kilka świateł, ale poza tym wszystko spowite było w mroku. Szłam kamienną ścieżką, trzymając się blisko króla. W końcu zatrzymaliśmy się przed jednym z domków, a T'Challa uśmiechnął się do nas szeroko.

— Odpocznijcie moi drodzy  i od jutra zaczniemy — powiedział patrząc na nas.

Spojrzałam na drewniany domek i uśmiechnęłam się na samą myśl, że spędzę tu trochę czasu. Z opowieści Stevena i innych Avengerów słyszałam, że Wakanda jest przepięknym miejscem. Nie mogłam doczekać się ujrzenia jej w dzień.

— To znaczy, mamy zostać tutaj razem? — zapytał James, nie kryjąc tym razem zdziwienia.

— Tak. Z tego co słyszałem, jesteście bliskimi przyjaciółmi — odparł czarnoskóry, spoglądając to na mnie, to na Jamesa.

— O tak, to ulubione określenie Madeline — odparł z przekąsem Bucky, zerkając na mnie z boku.

Natychmiast na niego spojrzałam, posyłając mu karcące spojrzenie. Oczywiście nawiązywał do sytuacji w Bukareszcie, gdy nie chciałam mu wyjawić kim tak naprawdę dla siebie byliśmy. Że też nadal to pamiętał!

— Doskonale, pomyślałem, że dzięki temu uda wam się spędzić więcej czasu razem — dodał król, posyłając nam ciepłe uśmiechy. 

— Wasza Wysokość chyba źle nas zrozumiał... Ja i James nie... — zaczęłam wskazując na naszą dwójkę.

Spojrzałam na bruneta, szukając u niego jakiegoś wsparcia. On natomiast spojrzał na mnie zmieszany, ale po chwili uśmiechnął się do T'Challi i poklepał go po ramieniu.

— Bardzo dziękujemy, do zobaczenia jutro — odparł.

Chwycił do rąk nasze torby i ruszył w kierunku wejścia. Z szeroko otwartymi ustami obserwowałam jak po chwili znika za drzwiami. Zamknęłam usta, odwracając się w kierunku króla i Okoye, aby wytłumaczyć im tę irracjonalną sytuację. Oni natomiast przyglądali się tej scenie z nieukrywanym rozbawieniem. Pomyślałam, że to cholernie niesprawiedliwe, że ostatnimi czasy wszyscy się śmieją z naszych poczynań, a tylko nam nie jest do śmiechu.

Tak blisko • Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz