Lata 60, XX wieku.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnęłam się słabo. Wzięłam do ręki złoty grzebień i powolnymi ruchami zaczęłam rozczesywać miękkie, brązowe włosy. Ani trochę się nie spieszyłam, właściwie to chciałam jak najdłużej przeciągnąć moment wyjścia z domu. Byłam już właściwie gotowa, ubrania w granatową sukienkę i czarne szpilki. Byłam wręcz pewna, że Peggy skarci mnie za spóźnienie, ale po czasie zrozumie moją sytuację.
Niechętnie wstałam od toaletki, jednocześnie odstawiając grzebień na blat. Wzięłam torebkę i przewiesiłam ją przez ramię, a następnie ruszyłam w kierunku drzwi. Przed wyjściem założyłam jeszcze długi płaszcz i ponownie spojrzałam na swoje odbicie.
Dasz radę, Madeline. Musisz wychodzić do ludzi.
Z tą myślą, wyszłam ze swojego mieszkania i zamknęłam drzwi na klucz. Spokojnym krokiem ruszyłam ulicą Nowego Jorku w kierunku baru, w którym miałam się spotkać z przyjaciółmi. Po kilkunastu minutach marszu dotarłam w końcu na miejsce. Już przez szybę zauważyłam cztery osoby, stojące przy barze. Popijały drinki i wesoło się śmiały. Kompletnie nie miałam pojęcia, po co jeszcze ja im do tego wszystkiego jestem potrzebna. Nacisnęłam klamkę i weszła pewnie do środka. Moja siostra od razu spojrzała na mnie, niemal wyczuwając moją obecność i pomachała w moim kierunku. Odwzajemniłam jej gest i wysiliłam się na szczery uśmiech.
— Jak dobrze Cię widzieć — objęła mnie ramionami i przytuliła mocno, dodatkowo całując mój policzek.
Ostrożnie się od niej odsunęłam i spojrzałam na nią z dołu do góry. Pokręciłam z niedowierzeniem głową i ponownie się uśmiechnęłam.
— Widzę, że rośniesz z każdym dniem — powiedziałam, wskazując na jej widoczny brzuszek.
— Pewnie nie możesz się doczekać, aż zostaniesz znowu ciocią — spojrzałam na Johna, który objął swoją żonę ramieniem i ucałował ją w skroń.
Nie miałam za złe Peggy, że pogodziła się ze śmiercią Stevena. Zrobiła to, na co ja nie miałam odwagi i siły. Poniekąd ją za to podziwiałam, że potrafiła ruszyć z miejsca i zostawić chłopaka za sobą. Zazdrościłam jej, że założyła rodzinę i wyszła za mąż. Automatycznie dotknęłam łańcuszka z pierścionkiem, znajdującego się na mojej szyi i odetchnęłam. Kiedyś ruszę na przód, ale jeszcze nie teraz.
— Och, żebyś wiedział! — zaśmiałam się, posyłając brunetowi szeroki uśmiech. — Jednak najbardziej, to czekam, aż zostanę ciocią dla syna tego oto młodzieńca.
Skinęłam głową w kierunku Howarda, który w jednej ręce trzymał whisky, którą popijał, a drugą, obejmował swoją dziewczynę Marie. Brunet słysząc moje słowa, zmarszczył brwi i prychnął.
— Czy ty wyobrażasz sobie mnie, w roli ojca? — zapytał kręcąc z rozbawieniem głową.
— Ani trochę — odpowiedziałam zgodnie z prawdą i parsknęłam śmiechem.
Cała reszta towarzystwa zawtórowała mi, łącznie z Marie. Po krótkiej rozmowie przy barze, postanowiliśmy w końcu zająć nasz stolik. Musiałam przyznać, że jak do tej pory bawiłam się całkiem dobrze. Ruszyliśmy w kierunku stolika, ale przed zajęciem miejsca, zostałam pociągnięta w tył. Spojrzałam zdziwiona na Peggy i zmarszczyłam lekko brwi.
— Coś się stało? — zapytałam skanując jej ciało dokładnym spojrzeniem. Miałam nadzieję, że czuje się dobrze i to nic poważnego co mogłoby zagrażać dziecku.
— Jak się czujesz, Mad?
Wyprostowałam się i westchnęłam. Nie znosiłam tego tematu i naprawdę nie chciałam, aby zaczynała go właśnie teraz.
CZYTASZ
Tak blisko • Bucky Barnes
Fanfiction"-Wygląda Pan na zmęczonego Sierżancie Barnes - odparłam łącząc dłonie za plecami. Brunet opuścił swoją dłoń, a uśmiech zniknął z jego twarzy. -Doradzam, aby Pan odpoczął. A o taniec proszę zapytać jutro, w Bloody Rose o 18 - dodałam. Brunet przyjrz...