24. Brzemię, które dźwigamy

857 49 478
                                    


Remus

      Choć wciąż obawiałem się, jaki może być stan Jamesa, gdy już się zbudzi i czy w ogóle kiedykolwiek dojdzie do siebie, nie mogłem czuć większej ulgi, niż w tej chwili. W końcu od początku chodziło o to, by go odbić i sprowadzić bezpiecznie do domu, a ponieważ byliśmy pewni, że zawiedliśmy, a Jamie nie żyje, teraz ta radość była jeszcze większa. Jakkolwiek nie będzie się czuł po przebudzeniu, sprostamy temu i zapewnimy mu odpowiednią opiekę. Najważniejsze, że był znów z nami. Żywy.

      Gdy Lily poszła czuwać przy Jamesie, a po chwili dołączył do niej również Syriusz, zdałem sobie sprawę, że mieliśmy środek nocy i wszyscy byliśmy okropnie przemęczeni. Razem z Mer zagoniliśmy wszystkich do łóżek, choć większość nie dała się tak łatwo o to uprosić. Pewnie tak jak we mnie buzowała w nich adrenalina w związku z odzyskaniem Jamesa i jego niesamowitym powrotem do życia, ale w końcu dało mi się namówić naszych tymczasowych lokatorów, by odpoczęli chociaż trochę, bo przez ostatnie wydarzenia nie mieliśmy zbyt wiele czasu na sen, dlatego trzeba było korzystać z każdej chwili spokoju. Kto wie, co jeszcze mogło się wydarzyć.

      Sam jednak nie mogłem namówić się do spania. Szalona gonitwa myśli nie pozwalała mi usiedzieć na miejscu dłużej, niż minutę, a co dopiero położyć się spać. Zachodziłem w głowę, gdzie mógł udać się Voldemort, co się stało z Mikkelem, oraz – przede wszystkim – jakim cudem Jamie żył, skoro ewidentnie był martwy. I to nie przez chwilę. Ile mógł tam leżeć? Kilka godzin? Co najmniej. Nie byłoby to takie dziwne, gdyby Mikkel ostatecznie wziął od bliźniaków cukierki pozorujące śmierć, ale ci zapewnili, że wszystkie im oddał, biorąc jedynie torebki ze słodyczami, po których można było się co najwyżej mocno pochorować. Kompletnie nic z tego nie rozumiałem. Mogłem liczyć jedynie na to, że Mikkel żyje i że jeszcze będzie nam dane się spotkać. Tylko on mógł w tej chwili pomóc nam rozwikłać tę zagadkę.

      — Powinniśmy ich zmienić — mruknęła Mer; wróciła przed chwilą od Harry'ego, którego wręcz siłą zawlekła na górę i kazała się położyć. Sam przed chwilą odprowadziłem Dorę, choć ta przynajmniej nie wnosiła sprzeciwów, stwierdzając, że zapewne nie zaśnie, ale chociaż będzie czuwać przy Teddym, który ostatnio miewał problemy ze snem. Pewnie wyczuwał napiętą atmosferę, jaka tu panowała.

      — Co? — zapytałem, mrugając pospiesznie. Chyba nie do końca jeszcze ogarniałem rzeczywistość.

      — Lily i Syriusza. Idę o zakład, że od pełni w ogóle nie spali, a to będzie już z pięćdziesiąt godzin, jak nie więcej.

      — Coś czuję, że już tam padli — mruknąłem, mimowolnie się uśmiechając. — Mając świadomość, że James jest bezpieczny, mogą w końcu na chwilę odetchnąć. Ale masz rację, chodźmy do nich. Trzeba ich zaprowadzić do łóżek.

      Ruszyliśmy w stronę gabinetu Fleamonta. W korytarzu wciąż stała Molly, a wraz z nią Bill i Charlie, którzy przylecieli niedługo po tym, jak poinformowaliśmy członków Zakonu o tym, że James jednak żyje, podrzucając nam przy okazji kilka magicznych specyfików dla niego.

      — Dziękujemy wam za wszystko — powiedziałem, przystając na chwilę. — Że byliście z nami tej nocy.

      — Nie macie za co dziękować — odpowiedziała Molly, ściskając najpierw mnie, a potem Meredith. — Cieszymy się, że mogliśmy pomóc. No i że James jest tutaj.

      — Oby tylko z tego wyszedł — mruknął Bill. — Aż strach pomyśleć, co oni mu tam robili. Doprowadzenie go do pełni sił może nie być łatwe.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz