Lily
Od dobrych wieści, które w końcu mógł przekazać nam Zakon, minęły już trzy dni, a ja nie potrafiłam powiedzieć, czy przez ten czas w ogóle chociaż raz usiadłam, oczywiście nie licząc nocy, kiedy kładliśmy się spać na kilka godzin, by od świtu móc wrócić do przygotowań. Naturalnie spieszyło nam się do tej konfrontacji, ale nie chcieliśmy działać pochopnie, a i Dumbledore podszedł do sprawy zupełnie inaczej niż ostatnio, gdy dowodził akcją odbijania Jamesa. Wtedy wszystko było robione w pośpiechu i chaotycznie, bo doskonale wiedzieliśmy, że mój mąż nie ma zbyt wiele czasu, ale teraz... aż uśmiechałam się pod nosem na myśl o szansy, jaka się przed nami rysowała. Oczywiście ten uśmiech znikał w momencie, w którym przypominałam sobie, że przecież ktoś może zginąć, i tym kimś może być James albo Harry. Biorąc pod uwagę ich kompleks bohatera to ryzyko było znacznie wyższe niż u pozostałych. No może nie licząc jeszcze Syriusza, bo Remus zostawał w domu. Choć początkowo odrobinę się boczył na tę decyzję, wiedział, że jest słuszna. Fizycznie był sprawny, ale brak możliwości odezwania się na terenie wroga, nie wróżył zbyt dobrze. Towarzystwa miała mu oczywiście dotrzymywać Dora, która skruszona po ostatnich wydarzeniach w Oklahomie, nawet nie próbowała wysuwać swojej kandydatury na chętną do walki.
Regulus również z nami nie szedł, gdyż zgodnie stwierdziliśmy, żeby lepiej nie wydawać światu tej tajemnicy. Ostatecznie może miał rację, że społeczeństwo i tak o nim zapomniało, nie wspominając już o tym, jak wyglądał, ale tego samego z pewnością nie można było powiedzieć o Voldemorcie. Kto wie, czy nagle nie zapragnąłby dokonać na nim jakiejś okrutnej zemsty. Młodszy Black w przeciwieństwie do Lunatyka nawet za bardzo się nie opierał, a ja byłam pewna, że sam bał się spojrzeć dawnemu panu w oczy. Może nie w kontekście czystego strachu o swoje życie, ale w odniesieniu do przeżytej przez niego traumy.
Severus natomiast zamierzał walczyć, nie obawiając się żadnych represji ze strony dawnych koleżków. Uznał, że i tak już wszyscy domyślili się jego powrotu, a siedzenie w ukryciu, kiedy Zakon znowu będzie ryzykował życie, może wydać się nieetyczne. Syriusz skwitował to oczywiście po swojemu, że owszem, nie tyle, co się takie wyda, ale właśnie takie będzie i gdyby Dumbledore im nie przerwał, bylibyśmy świadkami cudownej awantury, bo mimo ekscytacji, którą między sobą dzieliliśmy, w powietrzu iskrzyło również ogromne napięcie.
Wciąż pozostawaliśmy realistami. To, że MACUSA dawała nam naprawdę ogromne wsparcie i masę swoich ludzi, nie dawało nam poczucia czczej ułudy, że tam wejdziemy i ostatecznie zakończymy wszystkie nasze problemy. Odkąd tylko zaczęliśmy szykować się na Dunnottar musiałam studzić entuzjazm Jamesa odnośnie rzucenia się Voldemortowi do gardła. Robiłam to bardzo ostrożnie i spokojnie, żeby go bardziej nie podjudzić i nie dać do zrozumienia, że po pierwsze, chodzi o mój strach o niego, a po drugie - o jego stan zdrowia. Pozostawał przecież wciąż nieuchwytny dla nas horkruks, więc Jamie i tak nie zgładziłby Voldemorta ostatecznie, a ja byłam pewna, że mimo ogromnej poprawy po lekach - nie dałby sobie rady w tej walce. Jeszcze nie teraz.
Wszystkie te przemyślenia i wciąż tłamszący mnie strach, wróciły do mnie w chwili, w której mieliśmy po raz pierwszy spotkać się z przedstawicielami MACUSy i resztą członków Zakonu Feniksa. Jak dotąd, my wskrzeszeni, szykowaliśmy się w Oxfordshire, pozostając w kontakcie z Dumbledorem, który doskonale wszystkim się zajmował, ale dobrze wiedzieliśmy, że jeśli mamy z kimś walczyć ramię w ramię, to najpierw musimy tego kogoś poznać. W domu zostali tylko Lupinowie i Regulus z wspomnianych wcześniej względów, no i faktu, że ktoś musiał przecież zająć się Teddym.
Zajęliśmy miejsca w starym opuszczonym magazynie, który służył Zakonowi do organizowania spotkań. Ściskałam mocno palce Jamesa trochę ze zdenerwowania, a trochę z ekscytacji. Wśród starych członków Zakonu zauważyłam kilka nieznanych mi twarzy. Niektórym udało się zwerbować do pomocy kilku zaufanych ludzi, których Dumbledore bardzo dokładnie sprawdził. Moje spojrzenie najczęściej wracało do postawnego, choć mocno przygarbionego młodzieńca o zakrzywionym nosie. Fleur przedstawiła go jako swojego znajomego, ale zarówno mój Harry, jak i większość młodzieży mieszkająca w naszym domu, przywitała się z nim bardzo serdecznie. Nie licząc Rona, który siedząc między Harrym, a Hermioną, właśnie sztyletował go wzrokiem. Nieznajomy natomiast gapił się na Hermionę, uciekającą przed nim spojrzeniem, więc choć nie miałam pojęcia, o co chodzi w tej napiętej sytuacji, szybko wyłapałam jej sedno. Zamierzałam podpytać swojego syna bądź Ginny o to, co zadziało się między tą trójką, ale już po całej akcji. Teraz nie było czasu na anegdotki z przeszłości. Zegar tykał bardzo głośno, bowiem mieliśmy uderzyć już jutro.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...