Prolog

1K 88 117
                                    


Dolina Godryka, kilka tygodni po wydarzeniach z epilogu

Harry

     Miałem wejść do swojego pokoju tylko na sekundę. Zostawić bluzę, złapać oddech, zamknąć oczy i przestać udawać, że się nie boję. Zamiast zacisnąć zęby i wrócić na dół, podszedłem powoli do biurka, po czym bez udziału własnej woli opadłem ciężko na krzesło. Z salonu dochodziły stłumione głosy, cichy płacz. Ja nawet gdybym chciał, nie wycisnąłbym z siebie ani jednej łzy. Już nie. To i tak nie miało sensu, bo albo się uda, albo nie i nazajutrz ktoś taki jak Harry Potter pozostanie już tylko wspomnieniem.

     Czy bałem się śmierci? Tyle razy już stawałem z nią twarzą w twarz, że ten jeden raz chyba nie zrobi mi różnicy. Może po prostu przywitam się z nią jak ze starym dobrym znajomym, na spotkanie z którym spóźniam się już przecież tak długo? Przeniosłem wzrok na ścianę nad łóżkiem, która oblepiona była zdjęciami, notatkami i wszystkim, co miało w sobie barwy Gryffindoru. Poczułem nagłą ochotę, by podejść bliżej i przyjrzeć się swoim bliskim; uśmiechniętym i szczęśliwym, tak innym niż teraz. Kiedy już wstałem i zrobiłem krok w stronę fotografii, odwróciłem się gwałtownie i podszedłem do drzwi. Wiedziałem, że robiłem to wszystko, żeby opóźnić swój...

     Trzasnąłem drzwiami tak mocno, że zagłuszyłem nawet własne myśli. Skierowałem się w stronę schodów, czując, że różdżka ciąży mi nieznośnie w kieszeni spodni. Wyjąłem ją i przez chwilę przyglądałem się jej bezmyślnie, obracając ją w palcach. Powoli wszedłem do sypialni rodziców i bez większego namysłu położyłem ją na łóżku na nietkniętej pościeli po stronie taty. Przecież i tak mi się nie przydasz, pomyślałem, stojąc i patrząc za nią z żalem.

     Zacisnąłem skostniałe z zimna dłonie, wziąłem głęboki wdech, po czym już z pewną decyzją, szybkim krokiem wyszedłem z pokoju rodziców i nie oglądając się za siebie, zbiegłem po schodach.

     Nie wiedziałem, czego bałem się bardziej. Tego, co mogło się stać, czy spojrzenia im wszystkim w oczy tuż przed. Byłbym wniebowzięty, gdybyśmy mogli zostać sami, tylko we dwójkę. Zrobić to, co powinniśmy zrobić, by w końcu wyrównać dług, który zaciągnąłem kilka miesięcy temu u samej śmierci. Czując, że zaczynam się trząść, wszedłem do salonu. Natychmiast zapanowała cisza. Przebiegłem wzrokiem po wszystkich zebranych, zatrzymując go na kimś, kto nie potrafił powstrzymać łkania.

     Mama.

     Siedziała na kanapie, wbijając we mnie oczy pełne łez. Syriusz obejmował ją ramieniem, szepcząc jej coś do ucha, ale tylko zaczęła gwałtownie kręcić głową, odpychając go od siebie. Działając jak robot, przeniosłem wzrok na Remusa, opierającego się ścianę. Nie płakał, ale jego spojrzenie było tak przeraźliwie smutne i rozpaczliwe, że poczułem się gorzej niż przed chwilą, obserwując szlochającą mamę. Poczułem, że ktoś delikatnie bierze mnie za rękę. Spojrzałem w dół na nasze dłonie, by po chwili przenieść wzrok na jej twarz. Drżała, wbijając we mnie wzrok i choć widziałem, że walczy ze łzami, zaczęła przegrywać.

     — Nie rób tego — wyszeptała, choć w panującej ciszy zabrzmiało to jak krzyk. Pokręciłem głową, chłonąc wzrokiem jej twarz. Już tylko tyle mi pozostało.

     — Nie, Ginny, wiesz, że tylko tak...

     — Mam to w nosie — powiedziała z każdym słowem coraz bardziej podnosząc głos, a z jej brązowych oczu wypłynęły dwie stróżki łez. — Mam to gdzieś, dlaczego zawsze ty? Dlaczego nie mogę mieć cię bez strachu, bez ciągłych pożegnań, bez tęsknoty, bez...

     Przytuliłem ją mocno w momencie, w którym zaniosła się płaczem i już nie mogła nic więcej powiedzieć.

     Zza jej ramienia spojrzałem na mamę, która powoli podnosiła się z kanapy, nie odrywając ode mnie wzroku. Skinąłem głową. Skrzywiła się rozpaczliwie.

     — Za chwilę będzie po wszystkim — powiedziałem, nie wypuszczając z objęć łkającej Ginny. — I chciałbym, żebyście wiedzieli — powiodłem wzrokiem po wszystkim zebranych, zaczynając od Hermiony i Rona, a kończąc na Meredith — że bycie waszym synem, przyjacielem, chrześniakiem, członkiem rodziny... Było dla mnie najlepszym, co mnie w życiu spotkało. 

____________________________________

Witajcie, czarodzieje!

Jeśli spodziewaliście się prologu, który odpowie na Wasze pytania i nie postawi kolejnych, to chyba jeszcze tak dobrze nas nie znacie. Pamiętajcie, my bardzo lubimy zaczynać z grubej rury i nie odpowiadamy tak szybko na cokolwiek. Trzeba podkręcić atmosferę, nie sądzicie?

Tym bardzo ciekawym wstępem zapraszamy Was do kolejnej części naszej powieści, która, mamy nadzieję, spodoba Wam się równie mocno, ale która być może wywoła jeszcze więcej skrajnych emocji. Uwierzcie, jesteśmy do tego zdolne. Rozdział pierwszy pojawi się w przeciągu trzech tygodni, więc będziecie jeszcze musieli poczekać na uchylenie rąbka tajemnicy. Ale zapewniamy, że sprostamy oczekiwaniom. Kolejne rozdziały również będą pojawiały się w takich odstępach, więc ten system nie zmieni się od tego, który wprowadziłyśmy przy ostatnich rozdziałach Obliterati.

Przy okazji planujemy też zmienić tło i ikonkę na naszym koncie, żeby tym razem godnie prezentowała Oraveritis. Mamy nadzieję, że uda się go stworzyć już nazajutrz, ale czas pokaże. Swoją drogą co sądzicie o okładce powieści? Naszym zdaniem jest obłędna i jesteśmy z niej bardzo zadowolone. 

Na razie to chyba tyle z naszej strony. Do przeczytania niebawem.

Ściskamy,

Melodia&Marina

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz