67. Zawsze

494 33 184
                                    

Lily

       Wstawiłam do szafki ostatnią partię czystych naczyń, po czym niespokojnie obejrzałam się na zegarek. Robiłam to tak często, odkąd tylko wstałam, że zaczynało przypominać tik nerwowy. Z częściową ulgą pomyślałam, że dopiero po trzynastej. Częściową, bo do pełni zostało jeszcze dziesięć godzin. Dziesięć godzin dzikiego stresu i zastanawiania się, co tym razem postanowi nas wykończyć. Zaraz po tym, jak już wygrzebałam się z łóżka, wzięłam się za sprzątanie po naszej szalonej imprezie. Zajmowanie się najbardziej prozaicznymi czynnościami w chwilach największego stresu miałam już opanowane do perfekcji.

        Pozostali domownicy powoli zaczęli schodzić się na parter, ziewając i trąc zmęczone oczy. Skończyliśmy balangę po trzeciej w nocy. Odrobinę nierozsądnie i odrobinę z premedytacją. Wiedzieliśmy, że im później się położymy, tym później wstaniemy, a tym samym, zostanie nam mniej czasu na oczekiwanie i rwanie sobie włosów z głowy. W salonie krzątała się większość towarzystwa, a ja, chcąc zostać na chwilę sama, wymknęłam się z partią brudnych naczyń do kuchni. Potrzebowałam się wyciszyć, uspokoić myśli. Wybieganie nimi w przyszłość i obstawianie tego, jak nasza rzeczywistość będzie wyglądała jutro, kompletnie mnie wykańczało. Po pozostałych widziałam, że czują dokładnie to samo, co ja, ale nikt nie mówił tego głośno. Z wdzięcznością przyjmowałam fakt, że nie chcieliśmy się bardziej nakręcać.

         Zeszłego wieczoru bawiłam się znakomicie. Wszyscy potrzebowaliśmy takiego resetu. Wspólnego spotkania, podczas którego podsumujemy to, co nam się udało. Pomijając już, ile się po drodze nacierpieliśmy, było tego naprawdę sporo. Voldemort mimo usilnych prób nie miał w tej wojnie żadnego punktu, a my — choć wyniszczeni psychicznie — mieliśmy ich całkiem sporo.

       Zamknęłam szafkę, dokładnie wyczyściłam zlew, po czym wzięłam czystą ściereczkę i zajęłam się wycieraniem sztućców, które ociekały z wody w specjalnym pojemniku. Oczywiście, że mogłam zrobić to czarami, tyle, że wtedy poszłoby mi za szybko. A moim głównym celem na dziś było wypełnienie sobie czasu pod korek. Znowu zerknęłam na zegarek i skarciłam się za to w myślach. Wskazówka nie ruszyła się zbyt wiele i trudno było się jej dziwić. Jakieś pół godziny temu zjawił się u nas Dumbledore, który po uprzednim zapytaniu, jak udała się zabawa, zabrał Mer do pana Ollivandera. Musiała mieć różdżkę już dziś. Choć doszła już do siebie po zapaleniu płuc, bycie bezbronną w takich czasach i w takim dniu było zbyt niebezpieczne. Miałam nadzieję, że uporają się z tym szybko i bez komplikacji. W końcu mieli jeszcze dziesięć godzin.

      Co za obsesja.

       Po ułożeniu sztućców w szufladach, zgarnęłam wyczyszczone wcześniej obrusy z zamiarem odniesienia ich do jednej z komód, które znajdowały się w jadalni. Wzięłam naręcze materiałów, po czym wyszłam na korytarz. W drodze do celu, zajrzałam szybko do salonu. Uśmiechnęłam się, widząc, że tutaj też było prawie po wszystkim. Weszłam do jadalni, zostawiłam obrusy, układając je na półce najdokładniej, jak potrafiłam, po czym podeszłam do okna, objęłam się ramionami i westchnęłam. Był naprawdę piękny, letni dzień. W normalnych okolicznościach w całości spędziłabym go na dworze, z pewnością w towarzystwie męża, który uwielbiał aktywności na świeżym powietrzu. Teraz też mogłam wyjść na zewnątrz, nawet usiąść na trawie i próbować cieszyć się słońcem, ale jakoś brakowało mi odwagi. Jak mogłam się cieszyć z czegoś, co z prędkością światło mogło zostać zastąpione kolejną katastrofą klimatyczną lub jakąkolwiek inną? Gapiłam się więc tylko na jezioro, starając się filtrować swój mózg z wszystkich pesymistycznych wizji. Nie miałam wpływu na rzeczywistość. Musiałam się z tym pogodzić.

      Nie miałam pojęcia, ile tak sterczałam, ale obserwowane spokojnych fal rozchodzących się przy brzegu, lekko mnie uspokoiło. Korzystałam więc, ile mogłam, czując na skórze ciepłe promienie słoneczne grzejące mnie przez szybę. Weasleyowie i Longbottomowie kilka razy proponowali nam, że z nami zostaną, by pomóc przejść przez dzisiejszy dzień. Za każdym razem dziękowaliśmy. Nie chcieliśmy w naszą nerwicę plątać innych osób, które miały na głowie tyle samo trudnych problemów, co my. Zresztą miałam wrażenie, że mimo pełnej sympatii i przywiązania do Alicji oraz Franka czy też Molly i Artura, najpewniej czuliśmy się w swoim towarzystwie. W składzie, w jakim żyliśmy od tragedii w Norze. A przynajmniej mogłam mówić za siebie, w końcu dzieci Weasleyów na pewno miały na ten temat inne zdanie.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz