Wstawiam ten rozdział po raz kolejny po dzikiej batalii, którą wczoraj wieczorem zafundował mi Wattpad. Mam nadzieję, że tym razem wszystko będzie śmigać bez zarzutu!
Remus
Dni mijały powoli. Dłużyły mi się w nieskończoność. Nie mieliśmy żadnych wieści ani o Mer, ani o Regulusie, ani rzecz jasna o Teddym, bo przecież było za wcześnie, aby Longbottomowie zdali nam relacje, co tam u dzieciaków. W nowej kryjówce czułem się jak w więzieniu, bo nie dość, że posiadłość była ponura, to nie mogliśmy opuszczać jej na krok. Po trzech dobach spędzonych w tych upiornych ścianach miałem wrażenie, że jeszcze trochę i postradam zmysły. Nie mogłem przestać zastanawiać się nad tym, co dzieje się z moim synem. Czy mile spędza czas. Czy jest zdrowy, czy za nami tęskni. Wiedziałem, że nawet jeśli do nas płakał, ani Alicja, ani Frank nam o tym nie napiszą, żeby nie dokładać nam cierpienia. Wystarczyła mi moja własna tęsknota, z którą ledwie sobie radziłem, nie wspominając o Dorze. Choć pozornie angażowała się w sprzątanie domu (jako, że lepszych zajęć nie mieliśmy Lily zarządziła wielkie porządki), widziałem po niej, jak bardzo jej ciężko. Może byłoby łatwiej, gdybyśmy ze sobą rozmawiali, ale od sytuacji w skrzydle szpitalnym unikała mnie jak ognia, a ja, choć kilka razy próbowałam inicjować kontakt, nie odniosłem na tym polu sukcesu. Zawsze znalazł się pozornie błahy powód, dla którego mnie zbywała, a mi brakowało odwagi, by bardziej postawić na swoim. W końcu byłem winny.
Winny niezmiennie od ponad roku.
Zagapiłem się na jakieś starodawne wzory wyżłobione w płytkach na ścianach w kuchni, poprzedniego dnia wyszorowanych przez Lily trzema różnymi płynami i doczyszczonymi jeszcze magią. Cały parter już lśnił, a na piętrze zostały tylko jakieś szczegóły. Ku ubolewaniu Jamesa jego żona odkryła, że mamy tu jeszcze strych i na głos zastanawiała się, czy nie powinniśmy przenieść naszych porządków również tam. Było mi wszystko jedno do jakich wniosków dojdzie, może nawet wolałbym zakopać się w tym syfie, niż tylko coraz bardziej popadać we frustrację. Zerknąłem przez okno.
No. Zawsze mogłem robić też to, co Syriusz.
Choć Lily ostatecznie stwierdziła, że nie ma co dotykać się do ogrodu, bo przecież, niezależnie od końca tej wojny, i tak tutaj nie zostaniemy, Łapa stwierdził, że chociaż go odgruzuje, żeby nie straszył swoją upiornością i nie czekając na żadne rozsądne argumenty, wygrzebał z jakiegoś zatęchłego składziku jeszcze bardziej zatęchły szpadel i podjął tę nierówną walkę. Wiedziałem, że chce w ten sposób zagłuszyć swoje myśli, być może tęsknotę, wyrzuty sumienia. Teraz obserwowałem jego spocone plecy, kiedy z frustracją szarpał się z jakąś kolczastą rośliną porastającą frontową ścianę domu, drapiąc sobie przy tym ramiona. Różdżki nawet nie brał ze sobą i bez jęku skargi powtarzał swój proceder już trzeci dzień, ignorując dotkliwy, czerwcowy upał, który bardzo dawał nam się we znaki. Wieczorami, kiedy już wyczerpał wszelkie pokłady siły, chwiejnym krokiem chodził nad jezioro, siadał na jego brzegu i po prostu gapił się na wodę, aż głód nie wygnał go z powrotem do domu.
Próbowaliśmy interweniować, jakkolwiek z nim rozmawiać, ale powtarzał tylko, że robi coś pożytecznego i nie widzi w tym problemu. Daliśmy spokój, bo jedyna osoba, która jeszcze mogła przemówić mu do rozsądku, snuła się po domu otumaniona przez dziwne tabletki otrzymane od uzdrowicielki z piekła rodem. James był wiecznie senny, przysypiał w randomowych miejscach i okolicznościach, powtarzając, że jeśli eliksir, który przygotowywał Slughorn będzie działał tak samo, opluje wszelkie zakazy Dumbledore'a i osobiście dorwie tą babę w swoje ręce. Podejrzewałem, że był to zamierzony efekt — tabletki miały go wyciszyć, być może lekko skołować, by nie obciążał serca w oczekiwaniu na eliksir. Uzdrowicielka nie przewidziała tylko jednego — w przerwach między drzemkami, Rogacz strasznie się złościł na swój stan, narzekał, pomstował, łapał się do sprzątania, najczęściej wybierając te czynności, którymi nie powinien się zajmować. Wtedy Lily zabierała mu to z rąk, co powodowało, że tylko bardziej się irytował i cała karuzela kręciła się od nowa. Jedyne, co mogłem mu przyznać to fakt, że nie wylewał swojej frustracji na nas. Nie krzyczał na Lily, nie pyskował nam. Grzecznie brał tabletki, a jego pomstowanie sprowadzało się głównie do tego, że puszczał pod nosem gniewne wiązanki. Z jednej strony bardzo się cieszyłem, że już jutro eliksir miał być gotowy, z drugiej obawiałem się jego działania. Nie wątpiłem, że James byłby w stanie dotrzymać wtedy słowa.

CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...