Syriusz
Rzuciłem się na łóżku, mrucząc coś nieprzytomnie przez sen i uporczywie zasłaniając twarz poduszką. Płacz dziecka, który słyszałem od dłuższego czasu wciąż przybierał na sile, a moja irytacja rosła wprost proporcjonalnie do głośności tego zawodzenia. Już zaczynałem się gubić, czy to sen czy jawa, ale im bardziej byłem przytomny, tym bardziej stwierdzałem, że to na pewno Teddy się rozryczał, a Dora i Remus nie mogą go uspokoić. Kiedy w końcu się uciszył, ja już mogłem zapomnieć o tym, że zasnę ponownie, więc klnąc pod nosem, otworzyłem oczy i zagapiłem się na sufit. Sądząc po promieniach słonecznych, które go oświetlały już dawno nastał ranek, więc może to i dobrze, że mały Lupin zrobił mi za budzik.
Wczorajszego wieczoru wprost zmusiłem się do tego, żeby zasnąć. Jak na złość całemu światu w domu skończył się zapas Eliksiru Słodkiego Snu, więc poważnie rozważałem wzięcie większego rozpędu i walnięcie głową w ścianę, bo obawiałem się, że po tym, co przeszliśmy w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, za nic nie zasnę. Zmęczenie na szczęście okazało się silniejsze i odcięło mnie od tej coraz bardziej popieprzonej rzeczywistości na kilka długich godzin. Przynajmniej sobie wypocząłem, bo na niewiele więcej się to zdało. Jak byłem wnerwiony i dziwnie nabuzowany, tak byłem. Nic się nie zmieniło poza tym, że oczy przestały mi się kleić.
Po kilku minutach leżenia bez ruchu i beznamiętnego wpatrywania się w sufit, dotarło do mnie, że słyszę coś jeszcze. Marszcząc brwi, uniosłem się na łokciach i zdmuchnąłem włosy z czoła. Starałem się nasłuchiwać, ale dźwięk dochodził chyba z parteru i nie był tak dobrze słyszalny na piętrze. Cokolwiek to było, skutecznie odciągnęło moje myśli od Regulusa i całego tego bagna, w którym tkwiliśmy. Wiedziałem, że jak znowu wpadnę w błędne koło rozmyślań, tylko bardziej się zdenerwuję. Podniosłem się z łóżka, potężnie przeciągnąłem, po czym uznając, że nie wypada latać po domu na gołą klatę przy tylu kobietach, naciągnąłem na siebie pierwszą lepszą koszulkę, która wpadła mi pod rękę. Wyjrzałem na korytarz i dotarło do mnie, że to James śpiewał na cały dom. A przecież on nie śpiewał od... od bardzo dawna. Nie mogąc powstrzymać uśmieszku na twarzy, zamknąłem za sobą drzwi do sypialni, po czym ruszyłem na dół, po drodze zerkając na zegarek. Było grubo po dziewiątej, czyli przespałem ciągiem jedenaście godzin. Niezły wynik.
Idąc za głosem Jamesa, zajrzałem do kuchni i zastałem go stojącego tyłem do drzwi, i mieszającego coś na patelni na kuchence. Stał prosto, nie licząc tego, że podrygiwał do wyśpiewywanej piosenki, co rzuciło mi się w oczy dość szybko. Dotarło do mnie, że ostatnimi czasy zawsze chodził lekko zgarbiony, jakby skulony, w efekcie czego był ze mną równy wzrostem, a przecież zawsze był wyższy. Cóż, teraz gdybym stanął obok niego, jak nic zabrakłoby mi kilka centymetrów.
— I should have known it from the very start, this girl would leave me with a broken heart... — Wszedłem do pomieszczenia, mając jakieś dziwne poczucie, że znam tą piosenkę, ale jeszcze nie wiedziałem w jakich rejonach pamięci mam jej szukać, i stanąłem za Jamesem. Tak, miałem rację. Znowu był ode mnie magicznie wyższy. — Now listen people what I'm telling you... Keep away from a Runaround Sue, yeah!*
— Co robisz, piosenkarko? — zapytałem, dźgając go palcem w plecy dla zwrócenia uwagi. Parsknął śmiechem, oglądając się na mnie przez ramię. — Śniadanie dla wszystkich?
— Śniadanie dla siebie — poprawił mnie, a ja uniosłem brwi, mierząc wzrokiem górę kanapek na talerzu, jajecznicę na patelni, którą nakarmiłby połowę pułku głodnych żołnierzy, kilka naleśników posmarowanych obficie dżemem i miskę obranych nektarynek.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...