James
Wyjrzałem przez okno, stojąc w ciemnym salonie. Po tym jak wróciliśmy z Grimmauld Place porozmawialiśmy chwilę o tym, co się stało, ale nikt z nas nie miał ochoty na dłuższe dyskusje. Wskazałem Remusowi i Dorze pokój, który mieli zająć razem z Teddym, obiecując, że następnego dnia pomożemy im zabrać wszystkie rzeczy z domu Teda. Oboje byli wykończeni pogrzebem i dzisiejszymi rewelacjami. Z tego co wnioskowałem po odgłosach dochodzących z góry, kąpali Teddy'ego i pewnie mieli zamiar zaraz wybrać się spać, choć było dopiero po dziewiętnastej. Harry udał się do Nory zdać relację z naszego przedziwnego spotkania, a Meredith i Lily pakowały w kuchni jedzenie dla Malfoyów. Jeszcze dzisiaj chciały im je dostarczyć.
Odsłoniłem firankę, wypatrując Syriusza, ale nie pojawił się odkąd wyszedł z Grimmauld Place przed nami. Mogłem sobie tylko wyobrazić, ile go to wszystko kosztuje. Bardzo mnie zastanawiało, dlaczego zdecydował się na taki gest i ofiarował Narcyzie swój własny dom. Nigdy bym go o to nie podejrzewał, a odniosłem wrażenie, że zaskoczył nawet samego siebie. Westchnąłem. Miałem ogromną nadzieję, że nie postanowi przyprawić nas wszystkich o zarwaną z nerwów noc i zjawi się zanim nastanie świt.
Poszedłem do kuchni, by choć na chwilę zająć czymś myśli. Na blatach były porozstawiane ogromne pojemniki, a obok dwa wiklinowe kosze. Lily do jednego z nich pakowała właśnie świeże owoce, a Mer do drugiego ładowała butelki z wodą mineralną. Oparłem się o ścianę, przyglądając się ich pewnym ruchom.
— Dobrze, że kilka dni temu zrobiliśmy sobie zapasy żywności. Przynajmniej mamy się czym z nimi podzielić — zauważyłem, podkradając jabłko i zatapiając w nim zęby. Nie miałem ochoty na jedzenie, ale uświadomiłem sobie, że moim ostatnim posiłkiem było śniadanie, a mój żołądek rozpaczliwie domagał się pokarmu. Zabawne, że wcześniej tyle się działo, że nawet tego nie zauważyłem.
— Racja, ale przy okazji mocno uszczuplimy nasze zasoby — odpowiedziała Lily, dokładając do kosza warzywa. — Zamierzamy dobrze ich zaopatrzyć, żeby starczyło na dłuższy czas. Mam wrażenie, że nikt z nas nie będzie miał ochoty odwiedzać ich co parę dni.
— Ja zdecydowanie nie będę miał na to ochoty — wymamrotałem z pełnymi ustami. — A co z ubraniami? Te, które mieli na sobie wyglądały już na mocno zniszczone.
— Narcyzie dam coś swojego, a dla Draco weźmiemy jakieś ciuchy od Harry'ego — odrzekła Lily, sprawdzając, czy w koszyku, który zapełniała, zmieści się jeszcze dorodny kalafior. — Nie wiem czy rozmiary będą dobre, ale w razie czego dostosują je czarami.
— Ciekawe jak Narcyza odnajdzie się w mugolskich fatałaszkach — zadrwiłem, choć nie było mi do śmiechu. Syriusz naprawdę mógłby już wrócić.
— Nie będzie miała wyjścia — odpowiedziała Lily oschle. — Nie zaoferuję jej swoich szat czarodziejów, bo i tak nie mam ich dużo przez to, że rzadko je noszę. Mer, mogłabyś mi podać te banany? Tak, te z misy z owocami.
— Ja mogę dać jej coś swojego — bąknęła Mer, podając mojej żonie wskazane owoce. — Mam tego całkiem sporo, a rozmiarem chyba będzie nawet lepiej pasować, bo jesteśmy podobnego wzrostu. No i pewnie lepiej by się czuła.
— Jak uważasz. — Lily wzruszyła ramionami. — Wiem, że im współczujesz, ja poniekąd też, ale uważaj na nich, Mer. Nie znasz tej rodziny, nie wiesz, co wyrabiali jeszcze kiedy byliśmy w Zakonie. Od Harry'ego też słyszeliśmy różne rzeczy na ich temat. I tak dużo dla nich robimy, jak sądzę głównie ze względu na to, że Narcyza pomogła naszemu Harry'emu. Gdyby nie to, pewnie tak łatwo by się z nami nie dogadali.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...