James
Drgnąłem, krzywiąc się z bólu i powoli odzyskując poczucie rzeczywistości. Uniosłem głowę, próbując otworzyć oczy, ale powieki ciążyły mi tak nieznośnie, że chwilę mi to zajęło. Z trudem przekręciłem się na plecy, czując jak krążenie powracające do lewej ręki sprawia mi ból. Syknąłem, po czym przetarłem twarz prawą dłonią, przy okazji sprawdzając czy z moich okularów coś jeszcze zostało. Odetchnąłem z ulgą, czując szkła i powykrzywiane oprawki. Dźwignąłem się do pozycji siedzącej, próbując przypomnieć sobie, co się stało zanim odleciałem. A, no tak. Ostatni gość, który mnie odwiedził musiał mieć zamiłowanie do boksu. Ewentualnie był popieprzonym sadystą jak większość kręcących się tutaj debili.
Stanąłem chwiejnie na nogach i pomacałem się po skroni. Krew już na szczęście przestała lecieć, a rana w miarę się zasklepiła. Nie miałem tutaj zbyt dużego pola do popisu, żeby się opatrywać. Właściwie nie miałem żadnego. Macając po ścianie, tak dla pewności, żeby się nie potknąć, podszedłem do czegoś, czego na pewno nie mogłem nazwać oknem, tylko po prostu wąską szczeliną w ścianie. I moim jedynym dostępem do świeżego powietrza. Oparłem się policzkiem o kamienny, zimny mur, po czym wcisnąłem nos w dziurę. Było mi cholernie niedobrze, więc liczyłem, że to choć trochę mi pomoże.
Zamknęli mnie w czymś, co przypominało lochy, więc nabrałem pewności, że znajdujemy się w jakimś zamku. I tak jak nigdy nie lubiłem lochów w Hogwarcie, bo uważałem je za ponure, tak teraz wręcz za nimi tęskniłem. Byłem pewien, że miejsce, w którym się znajdowałem służyło kiedyś za więzienie, bo korytarz ciągnął się przez całe podziemia, odprowadzając kolejne odnogi do pustych, zawilgłych celi z wybitnie krzywą podłogą, pełną wzniesień i dołów. Ja zajmowałem jedną z tych klitek.
Po dwóch czy trzech dniach straciłem rachubę czasu. Już nie wiedziałem, jak długo tutaj siedzę i gniję, bo od tej wszechobecnej wilgoci stanął mi zegarek. Nie miałem też dostępu do jakiegokolwiek okna na świat, mogłem określać porę dnia jedynie po słońcu wpadającym przez prześwitujące cegły przy samym suficie. Jedyne co byłem w stanie stwierdzić na pewno, to fakt, że siedzieliśmy w jakiejś ruinie. Miałem wrażenie, że jeden mocniejszy podmuch wiatru i cały ten przybytek zwali mi się na głowę.
Zsunąłem się powoli na ziemię, po czym ostrożnie oparłem policzek o ścianę i przymknąłem powieki. Mdłości, na które najpewniej składał się głód, zmęczenie, pragnienie, wykończenie psychiczne i dotkliwe dolegliwości fizyczne, wciąż mnie męczyły, ale od trzech dni jakoś zacząłem się do nich przyzwyczajać. Już przestałem liczyć na to, że jeszcze kiedyś poczuję się dobrze. Albo chociaż w miarę.
Myślałem, że Bellatriks będzie najgorszym, co mnie tutaj spotka, ale srogo się myliłem. Ona nie lubiła się brudzić. Głównie przychodziła tutaj, żeby pobawić się ze mną zaklęciami. Ból był niesamowity, ale przynajmniej wiedziałem, że kiedyś w końcu minie i nie zostawi po sobie żadnych obrażeń wewnętrznych. Nauczyłem się wytrzymywać i nadal trwałem w twardym postanowieniu, że nawet nie jęknę i nie dam jej tej satysfakcji. Ale poza nią było tutaj pełno innych ludzi. Ludzi, którzy nie byli tutaj z własnej woli, co byłem w stanie stwierdzić od razu, i którzy nie byli sobą. Kobieta w średnim wieku, która z powodzeniem mogła być nauczycielką, z twarzy oceniając dość dobroduszną, stłukła mnie batem do tego stopnia, że ubranie na plecach przesiąkło mi od krwi. Do teraz nie mogłem się dotknąć, więc nawet kiedy opierałem się o ścianę, robiłem to niezdarnie, dziwnie i bokiem.
Wprowadzałem mój plan w życie dość ochoczo, ale nikogo jak dotąd nie udało mi się sprowokować tak bardzo, aby nerwy puściły mu do reszty, nawet Bellatriks. Chyba domyśliła się, co chodzi mi po głowie, bo na drugim spotkaniu, zakneblowała mnie kawałkiem brudnej szmaty, a ręce spętała łańcuchami. Często mnie nimi związywali. Po całym dniu siedzenia w tym żelastwie nie czułem rąk i miałem opuchnięte, pokaleczone nadgarstki. Mężczyzna, który kilka godzin temu zrobił sobie ze mnie worek treningowy albo zapomniał zakuć mnie ponownie, albo uznał, że do świtu i tak się nie ocknę. Westchnąłem, ostrożnie nabierając powietrza do płuc. Podejrzewałem, że gdzieś z prawej strony mam złamane żebro.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...