41. Wymówki

1.4K 36 314
                                    

James

       Zamknąłem z żalem lodówkę, po czym po chwili otworzyłem ją z powrotem, żeby wyjąć jogurt. Chociaż tyle, skoro tortu już nie było. Ktoś musiał uraczyć się ostatnim kawałkiem, a ja jakimś cudem to przeoczyłem. Pomińmy fakt, że po pierwsze, to nie było moje ciasto, a po drugie, na imprezie urodzinowej Mer, która odbyła się trzy dni temu, zjadłem go najwięcej. Normalnie o tą zniewagę posądziłbym Syriusza, ale wiedziałem, że trzyma się z daleka od wszystkiego, co związane z Mer, a więc i tortu, który został przygotowany specjalnie dla niej. Wyjadłem jogurt do ostatniej łyżeczki, a po wyrzuceniu pudełka, przyłapałem się na tym, że znowu kręcę się wokół lodówki. Z jednej strony byłem w stu procentach wyrozumiały dla swojego organizmu i jego dziwnych zachcianek, ale z drugiej powoli zaczynało mnie to bawić. Zachowywałem się gorzej niż Lily, kiedy była w ciąży.

      Pozwoliłem sobie jeszcze tylko na jabłko, po czym wyszedłem z kuchni. Gdybym został tam dłużej, po godzinie mogło się okazać, że nie uchowało się nic, co byłoby jadalne. Cóż, mięśni nie da się odbudować z niczego, więc nawet nie byłbym na siebie zły. Chyba, że z przejedzenia bym się porzygał. To już inna para kaloszy.

      Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić, bo w oczekiwaniu na weryfikację MACUSy i tak niewiele mogliśmy zdziałać. Wskrzeszeni dostali wyraźny nakaz od Dumbledore'a, żeby się nie wychylać ze względu na ostatni pożar w prasie, więc siedzieliśmy spokojnie, a przynajmniej udawaliśmy, że siedzimy. Zakon wciąż szukał Voldemorta, a my gniliśmy w Oxfordshire. Odkąd poczułem się lepiej zaczęło mi to naprawdę doskwierać. Dopóki ledwie byłem w stanie przejść z pokoju do pokoju bez zadyszki, jakoś tak bardzo nie pomstowałem na to, że mamy związane ręce, ale teraz czułem się jak zwierzę w klatce, mogące krążyć tylko od ściany do ściany. Zupełnie tak, jak dwie dekady temu w Dolinie Godryka. Miałem tylko nadzieję, że w końcu coś się ruszy, bo każdy dzień zwłoki działał na naszą niekorzyść. Właściwie to na niekorzyść całej ludzkości.

       Wiedziałem, że jeśli MACUSA się nie pospieszy, pan Miles Cameron będzie pierwszą osobą, na której wyładuję wszystkie swoje frustracje. Był ku temu wyśmienitym kandydatem.

      Z westchnieniem pełnym rezygnacji stwierdziłem, że czas powrócić do swojej uzdrowicielskiej edukacji. Nie byłem zły na to, że będę się uczył, ale na sam fakt, że zalegnę z książką zamiast działać. Pocieszała mnie jedynie myśl, że może kiedyś ta tajemna wiedza mi się jakoś przyda. Od razu przypomniałem sobie, jak pięknie uczyłem się ostatnio o sercu i parsknąłem śmiechem. Cóż za piękna ironia losu. Może gdybym był przytomny, to jakoś bym ich poinstruował. Oczywiście wiedziałem, że to tylko moje pobożne życzenie, bo w życiu nie poznałbym się na tak pokrętnych objawach. Czasami się zastanawiałem, czy to, że mamy pod dachem uzdrowicielkę nie jest jakimś prezentem od kopiącego nas wciąż losu. Może uznał, że będzie nas dobijał dla rozrywki, ale ześle nam Mer, która będzie nas łatać, tylko po to, żeby mógł zasadzić się na nas znowu. Hm, moja konkluzja wcale nie była tak do końca kretyńska. W końcu teoria Syriusza sprawdzała się jak dotąd idealnie, choć starałem się na niej nie skupiać. Wcale nie podobało mi się to, że być może życie szykowało dla mnie tuzin nowych pułapek, nie wspominając już o tym, co mogło czekać moich bliskich.

      Jedząc swoje jabłko poszedłem do gabinetu ojca i stanąłem przed regałami wypchanymi po brzegi. Nie chciałem zagłębiać się w tak poważne tematy jak narządy wewnętrzne, za bardzo mnie nosiło, bym mógł idealnie się skupić. Zamierzałem pochylić się nad czymś lżejszym, jakimiś urazami zewnętrznymi, złamaniami, ranami i tak dalej. Podstawy znałem, ale kto wie, czy kiedyś jakieś bardziej urozmaicone zaklęcie mi się nie przyda. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie szukać jakiejś w miarę lekkiej książki na ten temat, więc stałem bezradnie po środku pokoju i wciąż konsumując owoc, przesuwałem wzrokiem po grzbietach woluminów. Znudziło mi się to po trzech minutach. Dokładnie w momencie, w którym skończyłem jeść. Nie zamierzałem oszukiwać samego siebie, że w takich sprawach wcale nie jestem cholernym leniem, bo przecież nim byłem. Moim jedynym ratunkiem było poproszenie domowników o pomoc. Inaczej strawiłbym cały dzień na szukaniu.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz