20. Apogeum

689 53 264
                                    


Remus

      Zatrzymałem się na chwilę przy drzwiach sypialni Potterów. Nie wiedziałem, co chcę w ten sposób osiągnąć. Jakaś część mnie zamierzała sprawdzić, jak Lily się czuje, co, jakby nie patrzeć, było straszną głupotą. W końcu nie tylko była na mnie śmiertelnie obrażona, ale być może wciąż spała, a budzenie jej przybliżyłoby mój nieuchronny koniec. Po powrocie z nieudanej misji odbicia Jamesa, gdy już tort wylądował na ścianie, Harry poszedł z nią do pokoju, próbując ją uspokoić. Siedział u niej bardzo długo, a płacz dziewczyny roznosił się echem po całym domu, co wydawało się być niemożliwe, zważywszy na to, jak duży był ten dom. Ponieważ sam niewiele spałem tej nocy, słyszałem, jak Harry wyszedł z sypialni rodziców około trzeciej w nocy i powlókł się do siebie, z wściekłością zatrzaskując drzwi. Albo zrobił to w premedytacją, albo doskonale zdawał sobie sprawę, że i tak nikt nie spał. Skoro więc koczował u niej tak długo, możliwe, że Lily zasnęła niezwykle późno i nadal spała, wycieńczona wydarzeniami dnia poprzedniego. Szybko zaniechałem więc zaglądania do niej i zszedłem na dół, by zrobić sobie kawę, choć w tej sytuacji bardziej przydałby mi się łyk Ognistej. Może to pozwoliłoby mi pozbyć się palącego poczucia winy, którego nie potrafiłem zagłuszyć racjonalnymi argumentami.

      Westchnąłem ciężko. Gdy zeszłego wieczora zostałem sam na sam z Dorą i Teddym, moja żona próbowała mi przetłumaczyć do rozsądku, że nie miałem innego wyjścia i że postąpiłem właściwie, a Lily nie powinna być na mnie o to wściekła. Choć w jakimś stopniu się z nią zgadzałem, wciąż czułem się fatalnie. Może jednak było jakieś wyjście z tej sytuacji. Może gdybyśmy poczekali jeszcze kilka chwil, woda przestałaby wariować, znaleźlibyśmy Jamesa i razem wrócili do domu. Ale jaką mogłem mieć pewność, że właśnie to by się stało. Nie mogłem ryzykować życiem Lily, by się upewniać, musiałem sprowadzić ją bezpiecznie do domu. James by tego chciał. Poza tym, bądź co bądź, to Syriusz odwalił największą głupotę, choć w jakimś stopniu byłem w stanie go zrozumieć. Miał tak wiele okazji, by zabić Petera, jednak z żadnej nie udało mu się skorzystać, dlatego nie dziwiłem się, że poniosły go emocje, gdy w końcu nadarzyła się okazja, by go zabić. Kto by przypuszczał, że przyjdzie mi żałować śmierci tego szczura, bo gdyby to się nie wydarzyło, James byłby tutaj z nami.

      Z wściekłością uderzyłem pięścią w poręcz schodów. Pozbyliśmy się już dwójki wskrzeszonych, a przy żadnym tak naprawdę nie mieliśmy okazji świętować. Z każdym z tych dwóch zabójstw związana była strata i z naszej strony. Najpierw porwanie Jamesa, a teraz niemożność odbycia go. Nawet nie chciałem myśleć, co się stanie, gdy uda nam się pozbyć kolejnego wskrzeszonego, o ile się to uda. Z każdą kolejną chwilą bez Jamesa rozpadaliśmy się coraz bardziej i traciliśmy wolę walki, a szczególnie Lily, Harry i Syriusz. Źle to się wszystko toczyło, a przecież nie tak miało wyglądać nasze życie po powrocie. Mieliśmy w końcu zaznać odrobiny szczęścia. Świat chyba lubił nam udowadniać, że nie mamy co liczyć na chwilę spokoju.

      Podszedłem do kalendarza wiszącego w holu i poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. Był dwudziesty siódmy marca. Urodziny Jamesa. Ten dzień miał przebiegać zupełnie inaczej. Mieliśmy być przy naszym przyjacielu, który powoli dochodziłby do siebie po tym, co go spotkało. Mieliśmy przynieść mu tort i złożyć życzenia, świętując jednocześnie jego odbicie z łap śmierciożerców. A co mieliśmy? Nic. Nie było ani Jamesa, ani tortu, ani powodów do świętowania. Ciekawe, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, jaki był dzień. Czy wiedział, że obchodził urodziny w tym piekle na ziemi. O ile w ogóle doszedł do siebie i... Pokręciłem stanowczo głową. Nie, z pewnością się nie utopił. Gdyby zginął, wiedzielibyśmy o tym. Tamto nieznane zaklęcie również nie zrobiło mu większej krzywdy poza pozbawieniem go przytomności. Żył, to było pewne. Pytanie tylko w jakim był stanie.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz