63. Bez ryzyka nie ma zabawy

480 33 179
                                    

Regulus

       Kiedy wyszedłem od Meredith, na chwilę przystanąłem i przytrzymałem się ściany. Musiałem się pozbierać, musiałem zachować fason i absolutnie nie mogłem wzbudzać żadnych podejrzeń. Nie wiedziałem tylko, jak mam to zrobić, bo drżałem na całym ciele, a pusty łańcuszek wiszący na mojej szyi wręcz mnie parzył, przypominając, że jeśli ktoś nas zdemaskuje, padną dwa trupy. Ewentualnie jeden, jeśli Voldemort postanowi mnie oszczędzić i znowu opętać. Mer sama zawiązała sobie pętlę, a ja, choć przecież obiecałem, nie miałem pojęcia, czy zdołam ją stąd wyciągnąć.

        Bałem się. Cholernie się bałem. Brzydziłem się sobą, bo przemknęło mi przez myśl, że może łatwiej byłoby się poddać, wrócić po horkruksa, dać się zniewolić i zdać na los, który choć wciąż niebezpieczny, wydawał się być pewniejszy, niż to, co czekało mnie teraz. Natychmiast skarciłem się za takie myśli, ale niesmak pozostał. Nigdy nie byłem odważny, nigdy nie dorastam do pięt ludziom, z którymi przyszło mi żyć zanim znowu stałem się posłuszny Voldemortowi. Nigdy nie dorastam do pięt własnemu bratu i choć przed śmiercią nie przyznałbym się do tego głośno, już wtedy to wiedziałem. Zanim przejrzałem na oczy i postanowiłem utrudnić życie swojemu dawnemu panu, lubiłem się dowartościowywać, patrząc na Syriusza z góry. Myśląc i mówiąc o nim z pogardą. Wmawiałem sobie, że tak jest mi lepiej i lżej, a moi patologiczni rodzice mają rację, nieustannie wynosząc mnie na piedestał. Oczywiście zdarzały się przebłyski zdrowego rozsądku, tęsknoty za braterską relacją. Cienie potrzeby, by nawiązać z nim kontakt. Nigdy nie były tak silne, jak wtedy, kiedy pakował się przed opuszczeniem domu na zawsze.

      Nic z tym nie zrobiłem. Ja pozwoliłem mu odejść, on pozwolił mi zostać. Nie wiedziałem, do kogo miałem wtedy największy żal. Do siebie, do niego czy do naszych rodziców. Nie mogąc go znieść, zacząłem zamieniać go na nienawiść, niechęć i jeszcze większą pogardę, choć w głębi serca zawsze wiedziałem, że chciał dla mnie dobrze. Było jeszcze gorzej, kiedy w końcu dotarło do mnie z całą mocą, że to on od początku wybrał tę dobrą stronę, a ja poszedłem jak po sznurku za mordercą. Było mi tak wstyd, że zamiast przyznać mu rację, przeprosić... jakkolwiek pożegnać przed śmiercią, której przecież się spodziewałem, wolałem odpuścić. Udawać, nawet przed samym sobą, że nie mam brata. Do pewnego momentu szło mi nawet dobrze.

          Do momentu, w którym wiedziałem już, że nigdy więcej nie znajdę się nad powierzchnią. Był moją ostatnią myślą. Z jakichś dziwnych powodów to właśnie o nim pomyślałem. Zastanowiłem się, czy kiedykolwiek się dowie, co się stało. Że nie zginąłem, jak śmieć. Los postanowił zadrwić z nas obu, bo wyszło na to, że on też umarł, mając o mnie właśnie takie zdanie.

        Potrząsnąłem głową, wiedząc, że jeszcze chwila kompletnego zatracania się w przeszłości, a ja i Mer pożegnamy się z życiem. Wziąłem kilka głębokich wdechów, po czym zacząłem pracować nad kamienną twarzą. Musiałem wrócić do tej sztywnej maski, którą nakładał mi horkruks, by nikt nie domyślił się prawdy. Wiedziałem, że nawet jeśli drgnie mi powieka, jeśli skrzywię usta nie tak, jak powinienem, on się domyśli, że coś jest na rzeczy. Miałem ogromną nadzieję, że się na niego nie natknę, bo nie miałem pojęcia, na ile w stanie jest wyczuć, że nie mam przy sobie horkruksa. Z drugiej strony nie miałem żadnego planu, więc nawet nie wiedziałem, dokąd mogę pójść.

         Znowu z rozpaczą popatrzyłem na drzwi, za którymi zostawiłem Meredith. Myśl, że własnoręcznie rozbiłem jej głowę przyprawiała mnie o mdłości. Nie znałem się na lecznictwie, nie wiedziałem, jak jej pomóc. Poza tym nie wyglądała najlepiej, chyba rzeczywiście przeziębienie postanowiło dopaść ją w najmniej odpowiednim momencie. Wyglądała na wykończoną, wychudzoną i właściwie na kogoś, kto się... po prostu poddał. Kiedy mówiła, że powinienem ją tutaj zostawić, naprawdę wyglądała na pogodzoną z taką ewentualnością, jakby zupełnie jej nie zależało. Jedyną wersję wydarzeń, jaka miała miejsce po mojej ucieczce znałem z ust wroga, ale wiedziałem, że to ona ich wydała i że po tym, jak cudem uciekli, po prostu od nich odeszła. Nie wiedziałem, jak to wygląda od ich strony i w jakim punkcie jest jej relacja z Syriuszem, ale domyślałem się, że w tak samo trudnym, jak przed moją zdradą.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz