60. Świadomość

584 31 367
                                    

Meredith 

       Nie wiedziałam, co usłyszałam najpierw. Przeraźliwy huk czy wrzaski przerażonych ludzi. Podskoczyłam jak oparzona, a tabletki, które chciałam podać jednemu z mugoli, wysypały mi się z rąk. Ignorując zdezorientowane pytania, którymi zaczęli atakować mnie nasi tymczasowi pacjenci, wypadłam na korytarz i ruszyłam w stronę schodów. Miałam świadomość, że cokolwiek się tam stało, ktoś będzie potrzebował pomocy.

         — Uciekajcie! — Usłyszałam nagle z dołu i stanęłam jak wryta. — No już... szybko!

         Po chwili dał się słyszeć świst zaklęcia i czyjeś szydercze śmiechy, a mnie sparaliżowało. Wyszarpnęłam różdżkę z kieszeni, zaciskając na niej drżące palce.

         — O! Dziewczyno, kopę lat! — zawołał jakiś obleśny, męski głos. — Podobno zrobiłaś się rozmowna? Przy nas nie byłaś taka wygadana.

         — Sam... — szepnęłam spanikowana. Zrozumiałam, że śmierciożercy jakimś cudem dowiedzieli się, gdzie ją znaleźć po tym, jak udało jej się uciec przez ich niedopatrzenie. Niewiele myśląc po cichu przemknęłam w stronę schodów i z sercem na ramieniu, zeszłam po kilku stopniach, ostrożnie się wychylając, żeby cokolwiek dostrzec.

          — Nikt się nie rusza — ostrzegł inny śmierciożerca. — Czekamy na rozkazy. I tak już kogoś tutaj poniosło, prawda, Thomas?

         Śmierciożerca nazwany Thomasem prychnął pogardliwie.

         — Zaczął wrzeszczeć, co miałem zrobić?

          — Nic, i tak nie zwieją. A, tak dla waszej wiadomości, naprawdę nikt stąd nie ucieknie, więc nie próbujcie. Otoczyliśmy dom.

          Wychyliłam się lekko przez balustradę w miejscu, w którym na schody padał cień. Drzwi wejściowe leżały w kawałkach, zaściełając podłogę korytarza. Między drewnianymi szczątkami z szeroko otwartymi oczami leżał ojciec Sam. Mocno przygryzłam sobie język, żeby nie krzyknąć. To on próbował nas ostrzec i zapłacił za to najwyższą cenę. Sam stała jak sparaliżowana po środku korytarza. W jej oczach lśniły łzy, kiedy wpatrywała się w ojca. Julie siedziała na podłodze nieopodal i trzęsąc się niekontrolowanie, łkała w zwiniętą pięść.

       Jeszcze mocniej zacisnęłam palce na różdżce, ale wiedziałam już, że to koniec. Że już nie ma żadnej ucieczki i wszyscy, którzy przebywali w tym domu, zostali zagnani w kozi róg, łącznie z mugolami, którzy nie mieli pojęcia, co się dzieje. Pomyślałam z żalem, że większość z nich już prawie wyzdrowiała. Jeszcze chwila i mogliby wrócić do domów. Wiedziałam, że czeka ich śmierć razem z nami. Nie rozważałam ucieczki po słowach tamtego śmierciożercy. Wiedziałam, że i tak mnie złapią, poza tym teleportacja wciąż pozostawiała wiele do życzenia.

          Mimowolnie zaczęłam szczękać zębami ze strachu. Od zawsze bałam się śmierci. Wszystkie moje największe błędy były tego idealnym dowodem. Teraz, gdy była tak blisko, że niemal dyszała mi w kark, robiło mi się słabo. Wolałabym zemdleć i nie być świadoma tego, co ze mną zrobią. Mogłam się tylko łudzić, że szybko będzie po wszystkim, a jeśli po drugiej stronie coś rzeczywiście istniało, już wkrótce spotkam rodziców. Miałam nadzieję, że chociaż tam moja mama mogła być zdrowa, a ojciec w końcu w pełni szczęśliwy, znów mając ją obok.

       Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego śmierciożercy nie robią nic więcej, tylko stoją, pilnując, by nikt im się nie wymknął. Zrozumiałam, że na kogoś czekają, w momencie, w którym do środka weszła zakapturzona postać. Po budowie ciała poznałam, że to mężczyzna. Za nim jak cień podążał młody chłopak, w którym dopiero po kilku sekundach rozpoznałam... Regulusa. Doznałam takiego szoku, że dłoń, którą trzymałam się poręczy, ześlizgnęła się po gładkim drewnie i poleciałam w dół, chwytając się czegokolwiek w ostatniej chwili. Oczywiście zwróciłam uwagę wszystkich obecnych na korytarzu, łącznie ze śmierciożercami, którzy wycelowali we mnie różdżki. Automatycznie uniosłam ręce w górę, przełykając ślinę. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz