70. Dowód odwagi

539 29 329
                                    

Syriusz

      Starając się nie rozkleić, wepchnąłem pluszaka Shailene na wierzch ogromnej torby, którą za jakiś kwadrans zamierzałem przekazać Alicji i Frankowi jako bagaż podręczny małej. Jej pozostałe rzeczy były już daleko stąd, podobnie jak wszystko, co do nas należało. Byliśmy gotowi w stu procentach, jeśli na coś takiego w ogóle dało się być gotowym. Zostało tylko oddanie dzieciaków pod opiekę Longbottomów, szybkie życzenie sobie powodzenia i zajęcie miejsc, a potem czekanie. Cholerne czekanie, z nadzieją, że Voldemort postanowi działać od razu, a przegrupowanie jego oddziałów nie zajmie kilku dni. Na taką ewentualność również byliśmy gotowi, ale nikt wolał tego nie sprawdzać w praktyce. Za bardzo kurczył nam się czas.

        Zerknąłem przez okno i na chwilę znieruchomiałem. Zaczynało świtać, a ja gdzieś w głębi siebie poczułem, że mimo wszystko będę tęsknił za tym miejscem. Wbrew temu, co większość osób mogła o mnie sądzić, dość szybko przywiązywałem się do miejsc, zwłaszcza, jeśli niosły ze sobą jakieś szczęśliwe wspomnienia. Te kilka dni spędzonych z Shailene, Regulusem i... świadomością, że Mer nic nie grozi, bardzo pomogło mi odzyskać równowagę. Dzięki temu czułem się dużo pewniej, choć wiedziałem, że zapewne nie potrwa to długo. Wystarczy, że Shailene się oddali, a Regulus i Mer staną do boju ze mną, nie wspominając już o Jamesie, Remusie, Harrym, Lily i wszystkich, którzy przez ostatnie miesiące dzielili ze mną niedolę i stali się dla mnie niezwykle ważni.

       Kiedy w końcu udało mi się oderwać wzrok od przepięknego widoku za oknem, którego z pewnością będzie mi brakowało, przeniosłem wzrok na zegarek. Elisa zacznie działać za niecałą godzinę, więc za niecałą godzinę powinniśmy być już spięci i gotowi. Popatrzyłem na Shailene, która wciąż smacznie spała i coś mocno ścisnęło mnie za gardło. Nie wiedziałem czemu, ale teraz było mi znacznie gorzej myśleć o tym, że ktoś inny będzie się nią zajmował. Ktoś inny będzie brał ją na ręce, karmił i przytulał. Przez ostatnie dni przyzwyczaiłem się do niej bardziej niż się tego spodziewałem. Nawet nie chciałem jej budzić i przebierać.

         Nie chciałem się żegnać.

         Myślałem, że jestem silniejszy. Że te kilka dni bliskości mnie zahartowało, dało siłę do kolejnej rozłąki i przy okazji motywację do tego, by przeżyć, żeby znowu mi ją oddali. A prawda była taka, że czułem się bardziej bezradny niż kiedykolwiek. Oparłem się oburącz o łóżeczko, zaciskając palce na szczebelkach. Poczułem łzy pod powiekami, nie mając w sobie żadnej energii na to, by je powstrzymać. Pozwoliłem im płynąć, wiedząc, że powinienem właśnie się krzątać, żeby ze wszystkim zdążyć. Uczucia, które mną targały były dla mnie nie tyle obce, co kompletnie niezrozumiałe.

         Nie wyprostowałem się nawet wtedy, gdy usłyszałem, że ktoś popycha uchylone drzwi i po cichu wchodzi do pokoju. Nie odwróciłem się, wstydząc swojej słabości. Miałem irracjonalną nadzieję, że wcale aż tak bardzo po mnie nie widać tego, co dzieje się w środku. Po kilku sekundach milczenia poczułem czyjąś dłoń na plecach.

          — Nie łam się — mruknął cicho Regulus. — Wiem, że będziesz tęsknił, ale to tylko kilka godzin. W najlepszej perspektywie — dodał uczciwie.

          — W najgorszej trochę ponad miesiąc — parsknąłem gorzkim śmiechem i otarłem twarz rękawem. — Więcej nie mamy.

         — Nie będziemy tutaj siedzieć przez miesiąc, przestań — odparł takim tonem, jakby sama perspektywa go przerażała. — Nie tylko my nie mamy czasu. On też nie.

        — A jeśli wyczuje podstęp? — wyszeptałem, nie chcąc mówić głośniej, bo nie panowałem nad głosem. Wciąż nie odrywałem wzroku od Shailene. Perspektywa tego, że mógł zostać jej jakiś śmieszny miesiąc życia, zaciskała się na moim gardle żelazną pętlą. Nieważne, że zginiemy wtedy wszyscy — nie chciałem dla niej takiego końca. Miała prawo dorosnąć. Miała prawo by zasmakować życia w każdym znaczeniu tego słowa.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz