35. Ta, Której Imienia Nie Wolno Wymawiać

802 50 409
                                    

Nimfadora

      Choć próbowałam cieszyć się na widok Teddy'ego, który ze śmiechem gonił za Syriuszem przemienionym w psa, moje myśli wciąż biegały wokół Remusa, a poczucie winy nie przestawało mnie palić. Mimo to starałam się nie okazywać przy innych, a przede wszystkim przy moim synu, jak było mi z tym wszystkim źle, sztucznie się uśmiechając i udając, że naprawdę bawi mnie to, jak Teddy wskakuje na Łapę, a ten biega z nim uczepionym jego sierści po podwórku. Wciąż miałam przed oczami mojego wykrwawiającego się męża i jego poharatane gardło. Wciąż słyszałam jego przeraźliwie nierówny oddech. Wciąż widziałam Jamesa z desperacją walczącego o jego życie i Mer stojącą tuż obok, a nie potrafiącą zrobić zupełnie nic.

      Zadrżałam. Nie byłam w tym wszystkim bez winy, w końcu to przeze mnie Remus teraz leżał nieprzytomny i prawdopodobnie mógł już nie odzyskać głosu, jednak nie potrafiłam pojąć, co się stało z Mer. Przecież już nie raz ratowała nam tyłki. Ocaliła Jamesa, gdy jego blizny odwaliły potop stulecia, była przy Syriuszu, gdy ten nieświadomie chciał popełnić samobójstwo, wyciągnęła z Lily martwe dziecko a potem ratowała ją w ministerstwie, jednocześnie instruując Remusa jak powstrzymać krwawienie z mojego kikuta. A teraz po prostu ją sparaliżowało. Nie wiedziałam, czym było to spowodowane, czy to z powodu ojca, czy szalejącego wokół tornada, nie mogłam jednak powstrzymać pewnego żalu. Odkąd wróciliśmy, a stan Remusa został jako tako ustabilizowany, Mer unikała nas wszystkich, co radowało głównie Syriusza. Nie trudno było się domyślić, że choć to ja omal nie straciłam ukochanego, a James był postawiony przed tak trudną decyzją, to Łapa był najbardziej wkurzony biernością swojej dziewczyny.

      — Zwolnij, Syriuszu, bo mały zaraz spadnie! — zawołał Harry, biegnąc za swoim chrzestnym, który poniósł Teddy'ego aż pod samą bramę.

      Syriusz zaszczekał przyjaźnie i nieco zwolnił, co spotkało się z niezadowolonym pomrukiem mojego syna, który zaczął ciągnąć Łapę za sierść, by ten wrócił do szaleńczego biegu. Ten jednak zsunął go ze swojego grzbietu, wykorzystując nieuwagę malca, po czym zaczął wokół niego skakać. Teddy'emu szybko przeszedł smutek, bo już po chwili ponownie zaczął się śmiać, rzucając jakimiś patykami, za którymi Syriusz posłusznie biegał i mu je przynosił. Byłam wdzięczna zarówno jemu, jak i Harry'emu, którzy mimo całej tej tragedii starali się pomóc mi jak tylko mogli i zajmowali się Teddym z dala od Remusa, by mały nie musiał patrzeć na swojego nieprzytomnego ojca. Wiedziałam, że Syriusz robił to głównie dlatego, by nie skupiać swoich myśli na Mer, ale i tak byłam mu wdzięczna. Ja byłam teraz tak rozkojarzona, że sama nie potrafiłabym się w pełni zająć moim synkiem.

      Z domu wyszła Hermiona, siadając obok mnie na ławce i z uśmiechem obserwując, jak Harry bierze Teddy'ego pod pachy i biegnie z nim, goniąc Syriusza.

      — Byłaś u Remusa? — zapytała.

      — Jakiś czas temu, ale musiałam odetchnąć — odparłam, spuszczając wzrok. — Lily obiecała, że posiedzi przy nim przez jakiś czas. Nie powinnam zrzucać na innych obowiązku pilnowania go, ale po prostu nie daję rady.

      Hermiona zmarszczyła brwi.

      — Wiem, że się obwiniasz — mruknęła, biorąc mnie pod ramię. — Ale chciałaś po prostu pomóc. Tutaj nie zawiniła twoja niesprawność, każdemu mogło się to przytrafić.

      — Ale nie za każdym Remus leciałby, żeby go pilnować. — Westchnęłam. — Jeśli on już nie będzie mógł mówić, nigdy sobie tego nie wybaczę.

      — Nie kracz, będzie dobrze. Jestem pewna, że z naszą pomocą jakoś się z tego wygrzebie. Pani Pomfrey stara się być dobrej myśli, więc my też powinniśmy. No i Mer...

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz