Remus
Ostrożnie podszedłem w stronę lustra stojącego w kącie pokoju, uważając, by nie nadwyrężyć wciąż lekko pobolewającej kostki, i odgiąłem poły koszuli, by dokładnie się sobie przyjrzeć. Dzięki specyfikom pani Pomfrey i jakimś maściom ze składziku Mer moje oparzenia były już prawie niewidoczne. Tak naprawdę pozostawała już tylko kwestia długiej, paskudnej blizny, która przecinała moją pierś i kilka zadrapań na twarzy. Co do skaz na mojej facjacie to nie musiałem się nimi przejmować, gdyż nosiłem podobne jeszcze za czasów wilkołactwa, a poza tym zapewniono mnie, że te szybko się zagoją i znikną. Blizna jednak mogła być problemem, gdyż była bardzo głęboka i, jak to stwierdziła pani Pomfrey, niemożliwa do całkowitego zniwelowania. Owszem, dawniej cały byłem w bliznach, ale ta jakoś szczególnie mi przeszkadzała. Sprawiała wrażenie, jakby dało się ją po prostu rozerwać i dostać się bez problemu do moich płuc. Aż się skrzywiłem na samą myśl o tym i szybko zasłoniłem się koszulą.
Ach, tak. Pozostawała jeszcze kwestia mojej poharatanej krtani i tego, że nie mogę mówić, ale kto by się przejmował takimi pierdołami i tym, że nikt mi nie chciał nic powiedzieć, jakby wszystko to, co działo się od wybuchu cysterny było zbyt traumatyczne, by podołał temu prawie czterdziestoletni mężczyzna.
Wróciłem do łóżka, pogrążając się w zamyśleniu. Dlaczego nikt nie chciał zdradzać mi żadnych szczegółów? Dlaczego mówili ogólnikami, jedynie zapewniając, że zrobią wszystko, bym znów mógł mówić? I dlaczego miałem wrażenie, że atmosfera w domu była bardziej grobowa, niż na cmentarzu? Coś się wydarzyło, gdy byłem nieprzytomny. Żałowałem, że nie mogę się na nich wydrzeć i zastosować jakichś metod szantażu. Nawet nie mógłbym się na nich rzucić z pięściami i zmusić do gadania, bo wciąż czułem się jak gówno i każdy większy wysiłek po prostu by mnie wykończył.
Mimowolnie sięgnąłem ręką do opatrunku na gardle i mocno się skrzywiłem. Sama rana jakoś mocno mnie nie bolała, ale wystarczyło mocniej przełknąć ślinę, zakasłać lub choćby cicho chrząknąć, by poczuć okropne drapanie i nienaturalne gorąco w krtani i właśnie dopiero to powodowało ból nie do zniesienia.
Zacisnąłem pięści na pościeli, by się nie rozpłakać. Nie chciałem tak żyć. Nie chciałem zostać niemową. Pewnie ktoś powiedziałby mi, żebym przestał narzekać, bo mogło się to skończyć gorzej i ten wybuch albo odniesione rany mogły mnie zabić. Racja, żyłem. To było najważniejsze. Ale co to za życie, gdy nie możesz odezwać się słowem do swoich bliskich albo gdy nie możesz uczyć syna czytać i mówić. Jak ktokolwiek będzie mógł wytłumaczyć Teddy'emu, że nie, tatuś się na ciebie nie obraził, po prostu nie może odezwać się ani słowem?
Wciąż istniała nadzieja, że z tego wyjdę, ale nie zamierzałem się co do tego łudzić. Byłem realistą przez większość życia i to się raczej nie zmieniło, a prawda była taka, że szanse na poprawienie się mojego stanu były mniej, niż znikome.
Obróciłem się na bok, wpatrując się w fotel, w którym głównie przesiadywała Dora. Poczułem, jak wielka gula staje mi w gardle. Choć na dobrą sprawę nie mogłem jej obwiniać o to, co się stało, nie potrafiłem pozbyć się dreszczy za każdym razem, gdy mnie dotykała, przytulała lub gdy do mnie mówiła. Gdyby tylko mnie posłuchała, gdyby tylko została w domu, do niczego by nie doszło. Czy to nie przez jej lekkomyślność omal nie zostawiłem Teddy'ego? Znowu. Widok jego z mojego snu, dorosłego, siedzącego przy moim grobie, pełnego żalu za to, że zginąłem, tym bardziej nie pozwalał mi patrzeć na Dorę bez wyrzutu. Ona chyba tego nie dostrzegała, za bardzo zaabsorbowana tym, że wyszedłem z tego w miarę cało. Nie widziała, jak się od niej odwracałem albo jak wzdrygałem się za każdym razem, gdy się do mnie zbliżała. Chciałem to jakoś pohamować, w końcu ją kochałem, ale uczucie wściekłości chyba było silniejsze. Zamierzałem jednak dać sobie trochę czasu, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że kiedyś w końcu mi przejdzie. Nawet jeśli nie odzyskam zdolności mowy.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...