30. Co by było, gdyby...

1K 55 428
                                    


Lily

      Wokół mnie panowała tak niezmącona cisza, że chyba wolałabym, żeby każdy przekrzykiwał się pomysłami, jak inaczej rozwiązać tą sytuację, albo chociaż by podrzucali mi jakieś za i przeciw. Wszystko byłoby lepsze od tej cholernej ciszy, w której tkwiliśmy od chwili, gdy udało mi się nieco opanować, a Mer wmusiła we mnie jakieś leki na uspokojenie. Nie czułam się tak, jakby mi pomogły, ale może gdybym ich nie wzięła po prostu wpadałbym w jakąś histerię i popełniła samobójstwo. Bo to było zdecydowanie lepsze od zabicia własnego dziecka.

      Zerknęłam na Harry'ego. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, pospiesznie odwrócił wzrok. Musiał mi się przyglądać już dłuższy czas. Zresztą nie tylko on. Kątem oka wychwyciłam, że chyba większość uważnie mnie obserwowała czekając na to, co powiem. Nawet Severus, choć ten jak zwykle przyczaił się gdzieś w kącie pokoju, a także Teddy, który przez cały czas siedział cichutko u Dory na kolanach. Być może wyczuł coś w tej przedziwnej atmosferze i stwierdził, że nie może przerwać ciszy ani jednym choćby najcichszym dźwiękiem. Czy oni wszyscy naprawdę czekali na to, aż powiem, że tak, zgadzam się na zabicie Harry'ego? Przecież to był absurd!

      — Nie możesz tego przeciągać w nieskończoność, mamo — szepnął Harry, a mimo to jego głos zabrzmiał niczym wystrzał z armaty. Naprawdę od bardzo dawna nikt nic nie mówił. — To i tak się stanie, czy tego chcesz, czy nie.

      — Jeśli myślisz, że tak po prostu poślę cię na tamten świat... — zaczęłam, jednak nie byłam w stanie dokończyć, czując, jak zaczyna drżeć mi głos. Leki od Mer chyba przestawały działać.

      — Przecież istnieje nadzieja, że będzie tak, jak poprzednio — mruknął Ron, kurczowo zaciskając palce na dłoniach Hermiony, która drugą ręką cały czas ocierała łzy, których nie była w stanie powstrzymać. — Gdy Voldemort zabił Harr'ego, to tak naprawdę załatwił swoją duszę w nim, a teraz sytuacja jest taka sama.

      — Nie do końca taka sama — rzekł profesor Dumbledore, spoglądając na mnie z niewyobrażalnym smutkiem. Bardzo szybko przekuł moją bańkę nadziei, która pojawiła się po słowach Rona. — Owszem, w Harrym znów tkwi cząstka duszy Voldemorta, prawdopodobnie ta sama, która tkwiła w nim wcześniej po tym, jak Lily oddała za niego swoje życie. Nie wiemy jednak, jak ta cząstka zareaguje na to, że to Lily ją... zaatakuje, a jak wiemy tylko ona może to zrobić. W końcu jest to niejako osoba, która wróciła z nią na ten świat.

      — Czyli nie mamy żadnej gwarancji, że Harry wyjdzie z tego cało? — burknął Syriusz.

      — Mówię to z przykrością, ale nie widzę takowej — odparł Dumbledore, spuszczając wzrok. — Zabijając duszę nienależącą do niej a tkwiącą w innej osobie, Lily zapewne...

      — Nie — przerwałam mu, zaciskając dłonie w pięści. — Proszę tak nie mówić, profesorze. Nie zrobię tego. Nawet jeśli będzie istniał zaledwie jeden procent ryzyka, że to się nie uda. To ma być w stu procentach bezpieczne dla Harry'ego. Nie zabiję własnego syna, czy do was to nie dociera?

      Cisza. Nikt się nie odezwał. Wiedziałam, że nie będą mnie namawiać do tego okrutnego czynu. Nie mieli do tego prawa. Poza tym zdawali sobie sprawę, że gdyby to oni byli w takiej sytuacji też nie zamierzaliby tego zrobić i nie życzyliby sobie, żeby ktoś ich przekonywał.

      — Nikt ci nie da takiego zapewnienia — bąknął Harry, nerwowo pocierając plaster naklejony na swoją świeżą ranę na palcu. Mimowolnie potarłam swoją, dokładnie w tym samym miejscu. Wciąż mnie to przerażało. — Zawsze będzie istniało ryzyko, że to się nie uda tak, jakbyśmy chcieli i że po prostu zginę. Ale jestem na to gotowy.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz