Harry
W momencie, w którym moje nogi dotknęły podłogi w czyimś domu, nawet nie zastanowiłem się, gdzie jestem. Nawet nie chciało mi się o to pytać. Wciąż miałem przed oczami martwego Malfoya i Voldemorta, który pozbył się go z taką samą łatwością, jakby był tylko irytującym go owadem. Niczym więcej. Ta forma okrucieństwa zawsze wzbudzała we mnie ogrom sprzeciwu. Teraz też nie było inaczej.
— Usiądź, Harry. — Usłyszałem cichy głos Hermiony i posłusznie dałem się podprowadzić do jakiegoś fotela. Potrząsnąłem głową, by przestać robić z siebie idiotę. Rozejrzałem się po zebranych i dostrzegłem, że poza Ronem i Hermioną, którzy mnie tutaj zabrali, w pomieszczeniu znajduje się dwoje dorosłych. Kobieta i mężczyzna, lekko po trzydziestce. Wpatrywali się w nas oczami szeroko otwartymi ze strachu.
— Dzień dobry — pospieszyłem z powitaniem, po czym zerwałem się z fotela. Zaczęło docierać do mnie to, jak powinienem się zachowywać, a nie to, jak chcę to robić. Gdybym tylko mógł, zwinąłbym się w kłębek i przeżywał naszą porażkę.
Tak. To była porażka. Nieważne, że Dora zabiła Bellatriks. Nie brałem nawet pod uwagę tego, że Draco może zginąć. A jednak, życie jak zawsze obrzydliwie mnie zaskoczyło.
— Witajcie — odparła nieśmiało kobieta. Powstrzymałem się przed wlepieniem w nią oczu, ale miałem przeogromne wrażenie, że już kiedyś ją gdzieś widziałem. Tyle, że mój mózg musiał płatać mi figla, bo przecież nie miałem szansy wcześniej jej spotkać. Niby gdzie?
— Dotrze ktoś jeszcze poza wami, tak? — zapytał mężczyzna, próbując nieśmiało się do nas uśmiechnąć, jakby chciał przełamać pierwsze lody. — Dumbledore mówił o piątce.
— Tak, jeszcze mój brat i Mikkel — odparł pospiesznie Ron, też próbując się uśmiechnąć. Nie do końca osiągnął sukces. — Eee... Jestem Ron Weasley, a to... Hermiona Granger i Harry Potter.
Przedstawił nas, a ja miałem ochotę wywrócić oczami. Co jakiś czas ich wzrok uciekał w kierunku mojej blizny, jakby chcieli się upewnić, że to na pewno ja. Dobrze, że błyskawica na moim czole była już "nieczynna". Łatwiej było mi ją ignorować, dopóki ktoś nie zaczynał się w nią wpatrywać, tak jak teraz. Z pewnością doskonale wiedzieli, kto przybędzie do ich domu, ale dobrze, że Ron, jak rzadko, dał pokaz dobrych manier.
— Jestem Charles Murray, a to moja żona, Stacy — powiedział mężczyzna, po kolei ściskając nam dłonie. Zmarszczyłem brwi, będąc pewnym, że już kiedyś słyszałem to nazwisko.
— Bardzo nam miło — dodała Stacy, która odważyła się do nas uśmiechnąć. Chyba obawiała się tego, jak będziemy się zachowywać i czy w ogóle da się z nami dogadać. Cóż, mogłem poświadczyć, że da się.
Sztuczność tego powitania trochę mnie mierziła, ale wiedziałem, że nie jestem najlepszą osobą do robienia dobrego pierwszego wrażenia. Ron też bywał w towarzystwie niezręczny i choć pozornie najłatwiej miała Hermiona, była teraz w takim szoku, że ograniczała zarówno swoją mimikę, jak i zasób słów do minimum. Charles wskazał nam kanapę, ale nie byłem w stanie usiąść. Nie, dopóki Mikkel i George tutaj nie dotrą, a Dumbledore nie poinformuje nas, że to już koniec tego piekła. Kolejnego, przez które przeszliśmy w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
— Mamy nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z waszym planem — powiedziała grzecznie Stacy, nalewając sok do szklanek stojących na stoliku do kawy. Dopiero teraz dostrzegłem, że się przygotowali. Szklanek oczywiście było pięć.

CZYTASZ
Oraveritis
FanfikceKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...