Lily
Dojście do siebie po ujrzeniu za szybą tego czerwcowego śniegu zajęło nam dłuższą chwilę. Wszyscy staliśmy w oknie i wpatrywaliśmy się w powoli opadające płatki, a ja byłam w stanie przysiąc, że z każdą chwilą padało coraz gęściej. Milczeliśmy w popłochu, bo żadne z nas nie wiedziało, jak to wytłumaczyć, co powiedzieć i jak ewentualnie sobie z tym poradzić.
— Powinniśmy się tym martwić, prawda? — zapytała w końcu Linnet, jako pierwsza przerywając milczenie.
— Śniegiem w czerwcu? Po czterdziestostopniowych upałach? — zapytał George z udawanym niedowierzaniem.
— Skądże — dorzucił Fred, który chyba poczuł chwilową ulgę, że cała uwaga nie skupia się już na nim i na jego dziwnym zachowaniu, tylko na anomaliach pogodowych.
— Wszystko gra — mruknął ironicznie Ron, opierając się ramieniem o ścianę.
— Nie było pytania — burknęła Linnet, kiedy dotarło do niej, że rzeczywiście palnęła głupstwo.
Kierowana jakimś dziwnym odruchem i powoli przenikającą mnie paniką, wyprostowałam się i objęłam Jamesa wciąż siedzącego na krześle. Przytuliłam jego głowę, a on się o mnie oparł i mocno objął w pasie. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w moim życiu widok śniegu tak mnie przerazi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wróciły też pewne skojarzenia. Wspomnienia związane z Bożym Narodzeniem. Z moim porodem i... z pogrzebem. Starałam się o tym nie myśleć, powtarzając sobie, że powinnam się tym martwić z innego powodu niż przebyta trauma, ale na niewiele się to zdało. Czułam, że łzy są tuż tuż i jedyne, na co mogłam liczyć, to tyle, że moi towarzysze wezmą płacz za strach przed kolejną katastrofą, a nie powiążą go z utratą mojego synka. Z twarzy Jamesa ciężko było cokolwiek wyczytać ze względu na to, że tak fatalnie się czuł, ale byłam ciekawa, czy myślał teraz o tym samym.
— Myślicie, że to tylko u nas? — zastanowiła się Dora, podchodząc do okna, otwierając je na oścież i wystawiając dłoń. Wyglądała, jakby chciała się upewnić, że ten śnieg jest prawdziwy.
— Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy. Trzeba się skontaktować z Dumbledorem — odparł Remus, mając taką minę, jakby chciał sobie wyrwać wszystkie włosy z głowy.
— Wiecie, że jeśli jest tak wszędzie... — zaczął powoli Syriusz, obserwując Dorę, która łapała w nadstawioną dłoń płatki śniegu, by potem patrzeć, jak powoli się na niej roztapiają. — To zmiana temperatury przyniesie poważny problem? Przecież to raczej szkodliwe dla klimatu, kiedy upały takie, że ledwo idzie je przeżyć, zmieniają się w śnieg?
— I mróz — dorzuciła Dora. — Wystawiłam tylko rękę i momentalnie mi skostniała.
— Rośliny szlag trafi — mruknął Remus, rozpoczynając nerwową wędrówkę po kuchni. Pod stopami miażdżył resztki szkła po butelce z lekiem Jamesa, których nie zdążył uprzątnąć, a dźwięk pękających drobinek tylko przypomniał mi o tym, co się stało. Zagryzłam wargi, odruchowo mocniej przytulając męża do siebie. Mogłam teraz płakać, wspominać i tęsknić za dzieckiem, którego nawet nie poznałam, ale to już niczego nie zmieniało. Tutaj był realny problem do rozwiązania.
— Ludziom zmarzną zboża, warzywa, drzewa owocowe — jęknęła Hermiona, uświadamiając nam wszystkim to, o czym wcześniej nie pomyśleliśmy. — Czarodzieje jakoś sobie poradzą, nam jest łatwiej, ale co z mugolami?
— Dobra, bez paniki — powiedział Harry tonem, który wskazywał na coś zupełnie innego. — Może to tylko u nas i tylko dlatego, że my tu jesteśmy, trzeba się...

CZYTASZ
Oraveritis
FanficKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...