Słuchajcie, mam prośbę. A pozwalam sobie na wystosowanie jej przed rozdziałem tylko dlatego, że jak już dawno się to nie zdarzało, jestem tutaj punktualnie, w sam czas, równe trzy tygodnie od ostatniego. Miałabym taki mały apel do wszystkich osób, które tutaj są, które zaglądają, czytają i przeżywają to wszystko razem ze mną, żeby przy tym rozdziale zostawiły coś po sobie. Po prostu komentarz, dajcie znać, że jesteście. Nawet jak Wam się nie podoba, to też napiszcie. Ostatnio byłam mile zaskoczona, jak zobaczyłam, że na tablicy udzieliło się tyle osób, o których już od jakiegoś czasu myślałam, że przestały zaglądać! A Wy jesteście, tylko po prostu ja o tym nie wiem. Damy radę to zmienić? Kłaniam się za to najniżej, jak potrafię. Nie macie nawet pojęcia, jakie to dla mnie ważne!
James
W pierwszej chwili kompletnie mnie sparaliżowało. Kątem oka dostrzegłem, że nie byłem jedyny, bo zareagowali tylko najbliżej stojący Daniel i Regulus, głównie dlatego, że zrobili to odruchowo. Złapali Johnny'ego za ramiona, kiedy zaczął osuwać się na kolana, a Meredith jeszcze raz tępo popatrzyła na fiolkę, którą trzymała w dłoni. W jej oczach powoli zaczynało pojawiać się przerażenie, a to był najgorszy znak. Jeśli ona nie będzie wiedziała, jak pomóc, to kto z nas ma to wiedzieć?
— Co się dzieje?! — krzyknęła Nareena przez łzy, upadając na kolana obok brata. Otarła krew z jego brody własnym rękawem. — Johnny! Co się dzieje?!
Pokręcił tylko głową, najwyraźniej nie będąc w stanie złapać tchu. Z jego ust pociekło więcej czerwieni. Mój mózg na szybko przerzucał wszystko, co wiedziałem o chorobie Boyda. Co to właściwie było? Hemofilia? Nie... to drugie. Trombofilia? Brał leki na rozrzedzenie krwi, tak silne, że każde skaleczenie poza kontrolą groziło bardzo szybkim wykrwawieniem się. Nadal nic się nie zgadzało. Chcąc się jednak jakoś przydać, szybko się do nich zbliżyłem i przyklęknąłem obok. Soczewki od Elisy na tyle wyostrzyły mój stępiony wzrok, że przynajmniej byłem w stanie skoordynowanie się poruszać.
— To jakiś obłęd — jęknął Regulus. Johnny zaczął wysuwać im się z rąk, więc szybko pomogłem go podtrzymać.
— Położyć go? — zapytałem, patrząc z przerażeniem na Mer. Przez to, że nadal nie widziałem do końca wyraźnie, czerwień zdobiąca podłogę zlewała mi się w jedną wielką plamę. Nie umiałem nawet dokładnie ocenić, ile jej konkretnie jest.
— Tylko na bok — zarządziła szybko, po czym odrzuciła fiolkę w kąt. Nie miałem pojęcia, czy to dobrze, czy źle, że najwidoczniej do niczego się już nie przyda. — Podtrzymajcie mu głowę. Nareena, Daniel, czy to jest pierwszy raz?
— T-tak — wymamrotał Daniel, bo Nareena nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. — Nigdy w życiu nie widziałem, żeby...
Zaciął się, bo Meredith, która nie zamierzała przysłuchiwać mu się w bezruchu, na szybko podwijała rękawy Johnny'ego i z nieznanych mi powodów, oglądała jego ręce. Wszyscy zamarliśmy, kiedy dostrzegliśmy na jego skórze sine plamy. Byłem w stanie przysiąc, że jedna z nich powiększała się na moich oczach.
— Skrzepy — powiedziała Mer takim tonem, jakby zszokowała samą siebie. — Skąd?!
— Nie wiem, ratuj go! — zawyła Nareena, patrząc na nią błagalnie. — Na pewno pomylili się z lekarstwem, idioci!
— Nie pomylili się, eliksir był dobry — zaprzeczyła Meredith, sięgając po różdżkę. — Psiakrew, jak ja mam to zatrzymać... Ta cholerna krew, poszło od płuc!

CZYTASZ
Oraveritis
Fiksi PenggemarKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...