Remus
Gdy aportowałem się nieopodal domu, nie byłem pewien, czy powinienem czuć ulgę, czy może jeszcze większą obawę. Z jednej strony cudownie było móc wyrwać się z Hogwartu i w końcu na spokojnie zająć się tłumaczeniem stron z książeczki, dzięki której Harry przywrócił nas do życia. Z drugiej jednak wiedziałem, z czym to się mogło równać – odpowiedziami, których wolelibyśmy nie poznać. Pełnie, które odbiły się cieniem na życiu Jamesa, Syriusza i Lily były niezbitym dowodem na to, że nie powinno nas tutaj być i że to mógł być dopiero początek piekła, jakie nas czekało. W końcu śmierć tak łatwo nie oddawała tego, co zostało jej przeznaczone. Jeśli więc człowiek mógł odczuwać jednocześnie ulgę i strach, to ja właśnie to czułem.
Z trudem doszukałem się różdżki w kieszeni płaszcza, jako że niosłem porządne naręcze ciężkich książek. Gdy w końcu mi się to udało, ułatwiłem sobie życie sprawiając, że tomiszcza zaczęły lewitować obok mnie. Równie dobrze mogłem to zrobić już podczas teleportacji, ale zważając na moje aktualne rozkojarzenie równie dobrze mogłem w ten sposób sprawić, że każda z ksiąg poleci w zupełne inne miejsce. Wolałem sobie oszczędzić takich problemów, choć ten byłby naprawdę absurdalny w porównaniu z tym, co aktualnie przechodziliśmy. Szczerze wolałbym martwić się książkami rozrzuconymi po całym świecie, niż tym, czy aby za chwilę coś mnie nie zabije. Na przykład ja sam, gdybym kompletnie odleciał w trakcie następnej pełni. Zabawne, że nawet nie będąc wilkołakiem, księżyc wciąż budził we mnie tak wielki strach.
Już w progu dobiegł mnie śmiech Teddy'ego. Odłożyłem książki na komodę w holu, pospiesznie ściągnąłem płaszcz i buty, po czym zajrzałem do salonu. Andromeda siedziała na kanapie, czytając jakiś opasły tom i popijając herbatę. Zza okrągłych okularów, których używała do czytania zerkała co chwila na Dorę, kręcąc z rozbawieniem głową. Moja żona, jak to ona, zabawiała właśnie Teddy'ego, którego nosiła na rękach, poprzez zmienianie wyglądu swojej twarzy lub koloru włosów. Aktualnie posiadała długie rude loki, na których nasz syn zaciskał swoje piąstki. Trochę dziwiło mnie, że nie wydawał się być przez to rozkojarzony i nie postrzegał Dory jako obcej osoby, ale najwidoczniej dzieci były w stanie rozpoznać matkę niezależnie od tego, jak ta bardzo się zmieniała. On sam miał aktualnie turkusowe włosy, choć jeszcze rano widziałem, że był blondynem. Przyszła mi do głowy absurdalna myśl, że jeśli Teddy dorośnie i postanowi nam się zbuntować, po prostu zmieni wygląd i zwieje z domu. Musiałem bardzo pilnować, by mój syn nie rozpoczął rebelii, a do tego mogło bardzo łatwo dojść, jeśli Syriusz zacznie mu opowiadać o swoim dzieciństwie.
— Cześć, kochanie! — Dora, która jako pierwsza mnie zauważyła, oddała Teddy'ego Andromedzie i ruszyła w stronę kuchni. — Chodź, odgrzeję ci obiad.
— Właściwie, to zjadłem w Hogwarcie — odparłem, podchodząc do synka i dając mu całusa w czoło. Mały klepnął mnie po nosie, jakby na znak powitania, a potem zajął się okularami Andromedy, próbując samemu je założyć. — Poza tym nie sądzę, bym mógł teraz coś przełknąć.
Dora zatrzymała się w pół kroku, obserwując mnie z zaniepokojeniem.
— No tak, chodzi o te kartki... Przetłumaczyłeś już coś?
— Jeszcze nie. Prowadziłem lekcje, a podejrzewam, że gdybym zabrał się za tłumaczenie już wtedy, szybko wyrzuciliby mnie z pracy za lekceważenie obowiązków. Z grupką Gryfonów i Ślizgonów z trzeciej klasy omawiałem dzisiaj druzgotki, a gdybym zostawił ich samych sobie z tym stworzeniem, zapewne poszczuliby go na siebie nawzajem. Dzieciaki z tych domów wciąż mają do siebie wieczne obiekcje.
CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...