Lily
Stałam przy oknie, zaciskając drżące dłonie w pięści. W salonie, w którym wszyscy się zebraliśmy, panowała cisza. Kompletna, niczym niezmącona cisza. Fred siedział na kanapie, kołysząc się miarowo w przód i w tył. Trzymał się przy tym za uszy, jakby chciał odgrodzić się od niewyobrażalnego hałasu, który atakował go ze wszystkich stron. Wzrok, który wbijał przed siebie, miał pusty. Błędny. Bałam się na niego patrzeć. Bałam się patrzeć na George'a, który siedział obok, kryjąc twarz w dłoniach. Już każdy z nas próbował dotrzeć do Freda. Przebić przez obłęd, który nim zawładnął. Bez skutku. Tylko dwa razy skupił na kimkolwiek wzrok. Tylko raz odsłonił uszy, ale nie po to, żeby posłuchać. Zaczął potrząsać głową, jakby opędzał się od nieistniejącego owada.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nikt z nas nie wiedział. Syriusz, który znalazł go w kuchni, stał przy wejściu do pomieszczenia i gryząc wargi, robił wszystko, żeby zapanować nad łzami. Na pierwszy rzut oka nie było tego widać, ale ja już za dobrze go znałam. Sama nawet nie próbowałam być tak irracjonalnie silna. Już dwukrotnie musiałam ocierać mokre policzki.
— Trzeba powiadomić... waszych rodziców — szepnął w końcu James, jakby bał się podnieść głos, żeby nie spowodować u Freda jeszcze większego niepokoju. — Powinni wiedzieć, co się stało.
Ginny zacisnęła na chwilę powieki, krzywiąc rozpaczliwie wargi. Po jej policzkach spłynęły dwie wielkie łzy.
— Ja... nie dam rady — powiedziała, kręcąc głową. — Niech ktoś inny wyśle do nich wiadomość.
— Nie ma sprawy — szepnęła Mer, posyłając jej pokrzepiające spojrzenie. Chwilę później po cichu wymknęła się z salonu. Mijając Syriusza w wejściu, przejechała dłonią po jego ramieniu.
Tak. Chociaż tyle mogliśmy dla nich zrobić. Choć tyle ciężaru zdjąć im z pleców. Nie wyobrażałam sobie w jaki sposób ktokolwiek z nich miałby powiedzieć rodzicom, że z ich bratem stało się coś takiego. Ron, jak dotąd, nie odezwał się ani jednym słowem. Stał po przeciwległej stronie pomieszczenie blady jak ściana. Hermiona mocno go obejmowała, co chwila coś do niego szepcząc, ale nie reagował. Jego oczy były zaczerwienione, szeroko otwarte, ale... nie płakał. Jeszcze nie płakał. Wyglądał, jak człowiek w stanie ciężkiego szoku.
— Jeśli możemy coś dla was zrobić... — mruknął bezradnie Daniel. — Jakoś pomóc...
Nie dokończył, nie wiedząc, jak ma sprecyzować zdanie. Nikt mu nie odpowiedział. Nikt nie zareagował, bo nikt nie wiedział, co zrobić. Zrobilibyśmy wszystko, żeby ukrócić im cierpień, ale mieliśmy związane ręce. Jedyna nadzieja pozostawała w specjalistach, do których może uda im się dostać. A może po prostu w końcu tego całego koszmaru. Może zanim ta straszna magia nie przestanie na nas oddziaływać, nic nie miało prawa być dobrze. Popatrzyłam na Nareenę, stojącą u boku Daniela. Nic nie mówiła, a jej twarz nie ukazywała żadnych emocji. Po prostu patrzyła, przenosząc wzrok na każdego z Weasleyów po kolei. Nie wiedziała, że zdradzało ją jedno: wzrok. Współczujący wzrok. Może to, co stało się z Johnnym kilka godzin temu jakoś ją uwrażliwiło na drugiego człowieka. Może przestała być nam taka nieprzychylna, widząc, że wszyscy zrobimy co tylko się da, by zachować jej brata przy życiu. A może miała w sobie więcej empatii, niż nam to od początku pokazywała.
Ginny usiadła po drugiej stronie Freda i wciąż płacząc, objęła jego głowę i mocno przytuliła do swojej. Znieruchomiał i przestał się kołysać, ale to była jego jedyna reakcja na jej gest. Łzy znowu przysłoniły mi rzeczywistość.

CZYTASZ
Oraveritis
Fiksi PenggemarKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...