Meredith
Molly niezwykle szybko uwinęła się z wydłubaniem całego szkła, które wbiło się w moje ciało. Lily, choć niemiłosiernie drżały jej ręce, zwłaszcza po patronusie od Fleur, pomagała jej jak mogła. Uparłam się, że muszę lecieć z nimi. Puszczanie zdenerwowanych do granic możliwości Syriusza, Lily i Harry'ego samych, było skrajnie nierozsądne, a Remus też nie był obecnie w najlepszej kondycji psychicznej. Poza tym ktoś musiał zostać, żeby zająć się gośćmi. No i mieć oko na Severusa, jak to złośliwie ujął Łapa. Ja nie miałam do niego zbyt wielu obiekcji, biorąc pod uwagę swoje osobiste wspomnienia. Zawsze się jakoś mijaliśmy i nawet nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawiałam z nim dłużej niż pięć minut. Właściwie to może nigdy z nim nie rozmawiałam. Po tym, co usłyszałam po dołączeniu do mojej nowej-starej rodziny, wcale nie miałam na to ochoty.
Kiedy pozostałości szyby zostały wyjęte z moich pleców, Molly raz dwa zaleczyła skaleczenia czarami. Mogłam się założyć, że nie zostaną mi po nich nawet blizny. Podniosłam się energicznie z ziemi. Od wiadomości od Fleur minęły jakieś cztery minuty. Zostało nam sześć.
— Zbieramy się — powiedziałam, uważnie patrząc na Syriusza. Coś mi się przypomniało. — Chwileczkę. Twoje żebra. Pozwól mi...
— Chyba oszalałaś — żachnął się, odskakując od moich wyciągniętych dłoni. — Nie dam ci się teraz leczyć. Nie mamy czasu.
— Ale...
— Mer, błagam cię. Prawie w ogóle mnie nie bolą. Pozwolę ci się bawić w uzdrowiciela, jak tylko wrócimy. A jak twoje plecy? Już w porządku?
Westchnęłam z rezygnacją, ale odpuściłam. W życiu nie dałbym mi teraz poskładać tych żeber.
— Znakomicie. Już zapomniałam, że cokolwiek mi się stało. — Przeniosłam wzrok na Lily, która stała przy drabinie, niewidzący wzrok wbijając w palce zaciśnięte mocno na szczebelkach. Podeszłam bliżej i dotknęłam delikatnie jej ramienia. — Lily, wszystko dobrze?
Drgnęła, po czym przełknęła ślinę, jakby razem z nią pozbywała się chęci do płaczu. Ścisnęło mi się serce. Ja sama cholernie się bałam, co usłyszymy od Mikkela po tej strasznej burzy, więc nie wyobrażałam sobie tego, co ona musi teraz czuć.
— Tak — odpowiedziała zdławionym głosem, po czym odchrząknęła i nieco się wyprostowała. — Idziemy.
— Ale burza chyba jeszcze nie ucichła — zauważyła Molly ze strachem w oczach. — Jesteście pewni, że...
Wysiliłam słuch, ale grzmot, który po chwili usłyszeliśmy był już całkiem... zwyczajny. Nie brzmiał, jakby ktoś właśnie wjechał autobusem w supermarket. Nadal padało, ale wiedziałam, że żadnemu z nas nie będzie to przeszkadzać.
— Jesteśmy pewni, pani Weasley — odrzekł Harry, siląc się na spokój i stając w kolejce do wyjścia za matką. — Proszę się nie martwić. Raz dwa będziemy z powrotem. Remusie, za kilka minut dla pewności jeszcze sprawdźcie, ale myślę, że już będziecie mogli wrócić do domu. Profesorze Dumbledore...
— Idź, Harry — przerwał mu starzec, wzdychając ciężko. — Nie będę teraz o nic pytał. Widzę, że wam spieszno. Wrócimy do naszej rozmowy później.
Lily chyba zaczęła się niecierpliwić, bo nie oglądając się na nikogo, weszła na drabinę i zdecydowanym ruchem otworzyła wejście do schronu. Do środka od razu wtargnął deszcz i wiatr, ale rzeczywiście było to już naprawdę do zniesienia. Jak zwyczajne załamanie pogody, a nie jakiś szalony kataklizm. Harry ruszył za nią, a zaraz za nimi Syriusz.

CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...