65. W blasku księżyca

482 32 286
                                    

Regulus

       Nie wiedziałem, co bardziej mnie paraliżowało. Strach, sytuacja w jakiej się znalazłem czy ból, który odczuwałem. Bezradnie wgapiałem się w gałęzie drzew nad sobą i próbowałem otrząsnąć z kompletnej paniki, która obecnie mnie miażdżyła. Na pewno było jakieś wyjście. Zawsze jakieś się znajduje, tylko najpierw trzeba na nowo zacząć myśleć, by choć zacząć go szukać. Stres mnie pokonał. Kilka ostatnich dób pozbawionych snu, za to obfitych w przyspieszone bicie serca, pokazywały mi teraz, jak stanowczo potrafi zaprotestować wycieńczony organizm. Potrząsnąłem głową, starając się zmusić ją do działania chociaż jeszcze na dziesięć minut. Obejrzałem się na Mer, co akurat wcale mi nie pomogło, bo wciąż nie drgnęła.

       Usiłując ignorować rwący ból nogi, dokuśtykałem jakoś do krawędzi dołu i zmierzyłem go spojrzeniem. Może gdybym na siłę rozdrapał trochę ziemię... Może wtedy mógłbym się wspiąć. Wiedząc, że swój bardzo niepewny pomysł przypłacę zaraz kolejnym bólem, już zakasywałem rękawy. Już chciałem wbijać paznokcie w grunt. Gdy nagle jedna myśl, ta wyczekiwana i ta, do której tak bardzo próbowałem zmusić swój otępiały i oszołomiony umysł, wybrzmiała w nim niczym dzwon.

       — Stworek — szepnąłem, opuszczają ręce. — No przecież... Stworku!

        Czekając, zacząłem odliczać swoje chrapliwe oddechy.

        — Stworku! — ponowiłem przez zaciśnięte zęby. Usiadłem, nie mogąc już wystać z bólu. Popatrzyłem na swoją nogę, której nawet nie mogłem wyprostować, ale nie poświęciłem jej zbyt wiele czasu, słysząc charakterystyczny trzask. Poderwałem głowę, a gałęzie przysłoniła mi brzydka twarz skrzata domowego.

       Teraz wydawała mi się najpiękniejsza na świecie.

        — Panicz Regulus — wyjąkał Stworek, jakby nie wiedział, czy ma się cieszyć na mój widok, czy może raczej rozpłakać. — Stworek czekał i się denerwował, nie wiedział czy panicz zdążył uciec! Co się stało, dlaczego panicz...

        — Stworku, czy jest tam moja różdżka? — zapytałem przez zaciśnięte zęby, ignorując jego paplaninę. — Rozejrzyj się dobrze.

        Skrzat natychmiast spełnił moje polecenie.

       — Leży na trawie, panie.

       — Podaj mi, szybko.

       — Ale... Stworek nie może dotykać...

       — PODAJ MI RÓŻDŻKĘ I TO JUŻ — wrzasnąłem, wiedząc, że za chwilę będę tego żałował. Nie miałem jednak siły tłumaczyć mu tego na spokojnie. Stworek się skulił, po czym na chwilę zniknął z mojego pola widzenia. Kiedy znowu go zobaczyłem, trzymał różdżkę w dwóch palcach tak ostrożnie, jakby zaraz miała go użądlić.

       — Zrzuć ją do mnie — powiedziałem twardo. Gdybym nie zaciskał szczęki, pewnie zacząłbym krzyczeć z bólu, a tego wolałem oszczędzić i sobie, i Stworkowi, który zapewne do reszty by spanikował.

       Wycelował różdżką tak, by upadła tuż przy mojej ręce. Złapałem ją i zmuszając się do tego, żeby w ogóle tam spojrzeć, podwinąłem spodnie za pomocą jednego, zdecydowanego zaklęcia. Zagryzłem wargi do krwi, mając wrażenie, że jeszcze chwila, a stracę resztki zdrowych zmysłów. Miałem nadzieję, że jeśli tak się stanie, Stworek zorganizuje jakąkolwiek pomoc. Wpatrywałem się w swoją nogę, próbując dojrzeć coś więcej niż wszechobecną krew, znaleźć źródło krwawienia i upewnić się, że jej nie złamałem. Słyszałem, jak Stworek stęknął, ale nie zwróciłem na niego uwagi. Zacząłem się zastanawiać, czy dam radę sam się wyleczyć, a mój rozbiegany wzrok padł na Mer. Ona zapewne nie miałaby z tym najmniejszego problemu, gdyby tylko nie potrzebowała uzdrowiciela bardziej niż ja.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz