50. Ze wszystkich sił

523 38 482
                                    

Lily

         Kiedy za Jamesem i Remusem zamknęły się drzwi, ja jeszcze stałam z ręką wyciągniętą w ich stronę. Chciałam zawołać za Jamesem, żeby na siebie uważał, doskonale wiedząc, że jeśli wpadną na jakiś trop, poleci za nim na oślep, nikogo wcześniej nie powiadamiając. Obecność Lunatyka była pewnym pocieszeniem, ale już zbyt długo byłam żoną swojego męża, żeby nie wiedzieć, że jeden Remus na poskromienie go, to zdecydowanie za mało. Zamrugałam gwałtownie i opuściłam rękę, próbując psychicznie przygotować się na to, co może się stać i co będę musiała znieść. Nic nie zapowiadało dzisiejszej tragedii, a położenie w jakim się znajdowaliśmy dawno nie było tak okropne. Przywołałam się do porządku tylko dlatego, że ze wszystkich sił czepiałam się myśli o tym, że Syriusz zaraz wpadnie do środka, ciągnąc za sobą Regulusa, a to, co James brał za poważne rozszczepienie, było tylko draśnięciem, które szybko wyleczyli.

        Tak, na pewno tak będzie.

        Może nawet James i Remus miną się z nimi w drodze do kuchni i już będzie o niebo lepiej. Bez domu, ale w końcu razem.

           Odwróciłam się do swoich współtowarzyszy, jakbym chciała coś powiedzieć, ale nie znalazłam żadnych słów. Zająknęłam się, po czym pochyliłam nad Shailene, która zmęczona wcześniejszymi przejściami, postanowiła na chwilę nie zwracać uwagi ani na swój głód, ani na to, że prawdopodobnie ma mokro. Ja też starałam się na tym nie skupiać, bo wtedy moje myśli automatycznie wędrowały do Oxfordshire, gdzie dziedzictwo mojego męża było plądrowane przez wrogów. Nie wiedziałam, jak mam z nim o tym rozmawiać, ani jak go pocieszyć. Nie wspominając o tym, że każda myśl o moich rzeczach, pamiątkach, książkach, ubraniach i wszystkim, co tworzyło nasze życie od kilku miesięcy, przyprawiała mnie o chęć wpadnięcia w głośny płacz. Wzięłam kilka głębokich wdechów, starając się bezskutecznie wmówić sobie to, czym wcześniej raczyłam męża - ważne, że byliśmy razem, rzeczy materialne zawsze są do nabycia, jeśli tylko człowiek przestanie myśleć o ich sentymentalnej wartości. Nie mieliśmy innego wyjścia, jeśli nie chcieliśmy zwariować z żalu.

         Miałam wrażenie, że wszyscy wokół mnie cicho rozmawiają, ale kiedy podniosłam wzrok, uświadomiłam sobie, że nikt się nawet nie porusza. Szum w moich uszach musiał być pozostałością tych okropnych hałasów z Oxfordshire. Potrząsnęłam głową, żeby się go pozbyć, ale nie na wiele się to zdało.

         — Może powinienem z nimi pójść — powiedział nagle Harry, odkładając Czarną Różdżkę na szafkę obok łóżka, na którym spała Mer. — Nie wiem, czy powinniśmy puścić ich samych.

          — Mieli iść tylko do kuchni — zauważyła nieśmiało Linnet. — Myślę, że dadzą sobie radę, a poruszanie się tłumnie po szkole prędzej ściągnie na nas uwagę.

          — Czyją? — żachnął się Ron. — Portretów? Tutaj już nikogo nie ma. Jedyną osobą, która nie powinna nas widzieć poza skrzydłem szpitalnym jest Dumbledore, a on nie ma czasu, żeby nas teraz pilnować.

           — Nikt już nie wychodzi — fuknęła pani Pomfrey, lecząc rany na rękach Mikkela. — I tak dostanę po głowie za to, że wypuściłam tamtych dwóch. Nie powinnam, ale wiem... — zamilkła na chwilę, jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i ostatecznie powiedziała coś zupełnie innego od tego, co zamierzała powiedzieć na początku — że mogą szybko coś zdziałać. Profesor Dumbledore sam wszystkiego nie ogarnie.

           Popatrzyłam na nią uważnie, ale szybko spuściła wzrok i maksymalnie skupiła się na wykonywanym zadaniu. Może sobie to wmówiłam. Może powiedziała to, co chciała powiedzieć. Zaczynałam popadać w paranoję, ale coś z głębi mojej podświadomości podpowiadało mi, że po dzisiejszych przejściach miałam do tego pełne prawo. Wszyscy mieliśmy.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz