Harry
Zmusiłem swoje usta do uśmiechu, głośno bijąc brawo. Obok mnie wiwatowała Ginny, a Syriusz skakał z jakimś przedpotopowym, znalezionym na strychu aparatem naokoło Remusa, który szedł z pięknym tortem przyozdobionym niebieskim lukrem. W jego oczach odbijał się płomień świeczki w kształcie jedynki. Teddy siedzący na kolanach u Dory śmiał się do ojca, naśladując nas i też bijąc brawo.
— Myślicie, że da radę zdmuchnąć świeczkę? — zapytał Syriusz, ustawiając się z aparatem tak, żeby złapać dobre ujęcie Remusa stawiającego tort na stoliku w salonie. Też się uśmiechał, ale tak samo jak my wszyscy poza przeszczęśliwym Teddym - na przymus. Było to widać w jego oczach.
— No pewnie, że da, a jakby co to matka mu pomoże — odpowiedziała Dora, która z okazji urodzin syna przyozdobiła swoją głowę w dwa niebieskie kucyki. Taki sam odcień miała teraz czupryna Teddy'ego. — Najpierw prezenty czy tort?
— Tort, bo wosk ze świeczki zaleje ciasto — zauważył rozsądnie Remus, siadając obok Dory i trzepiąc włoski dziecka. — No, dawaj, synku. Musisz pomyśleć życzenie!
Uśmiechnął się do niego szeroko, widząc, że Teddy uważnie go słucha, całkiem tak jakby wiedział, co ten do niego mówi. Zagapiłem się na nich jak w obrazek. To był jeden z tych nielicznych ostatnio momentów, kiedy uważałem wskrzeszenia za największe szczęście w swoim życiu. Gdyby nie to... Teddy byłby sierotą. Tak jak ja przez prawie całe swoje życie, choć ja miałem to szczęście, że swój roczek świętowałem wspólnie z rodzicami i ojcem chrzestnym. Teraz i Teddy miał ku temu okazję.
Pomyślałem o Andromedzie, mając wrażenie, że mój sztuczny uśmiech nieznacznie przygasł. Coś za coś. Poczułem, jak Ginny oplata ręce wokół mojego ramienia, wtulając się w mój bok. Zerknąłem w jej stronę i uchwyciłem zatroskany wzrok.
— Si! — zauważył słusznie Teddy, wskazując na płomień. — Si!
— Tak, to gorące — zgodziła się Dora, łapiąc go za rękę i soczyście ją całując. — Dlatego musisz szybko musisz zdmuchnąć świeczkę... o, spójrz, właśnie tak.
Dmuchnęła delikatnie na jego ramię, wywołując tym samym salwę uszczęśliwionych chichotów.
— Wosk kapie — zauważył ostrzegawczo Syriusz, cykając zdjęcia jak szalony. Rozumiałem, że chciał, by mały miał jak najwięcej fotografii z tego szczególnego dnia, ale cały czas nie potrafiłem pozbyć się gorzkiego poczucia bezcelowości tej sesji. Był ósmy kwietnia. Do jedenastego sierpnia zostały marne cztery miesiące z kawałkiem.
Starając się pozbyć tych myśli z głowy, kierowany jakimś dziwnym odruchem, podszedłem do Dory i wyciągnąłem ręce, dając jej do zrozumienia, że chcę wziąć od niej Teddy'ego. Biorąc pod uwagę to, jak beznadziejnym ojcem chrzestnym byłem, zdziwiłem się, że mały odwzajemnił mój gest, wyprężając się w moją stronę. Dora z uśmiechem mi go podała, a ja złapałem go mocno, po czym przyklęknąłem przy stoliku tak, by twarz Teddy'ego znalazła się na wysokości świeczki. Syriusz zaatakował nas aparatem. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.
— Pomogę ci — powiedziałem, patrząc na niego z uśmiechem. Skupił się teraz na moich okularach, próbując mi je ściągnąć. Delikatnie złapałem go za rękę, żeby odwieść go od tych zamiarów, po czym wskazałem na tort. — Będziemy dmuchać, dobra? I pomyślimy jakieś przyjemne życzenie. Tylko nie mów im na głos, bo się nie spełni.
Teddy poklepał mnie po twarzy, a reszta parsknęła urywanym śmiechem. Zbliżyłem się do tortu, a przez moją głowę przebiegła masa życzeń, o których w tamtej chwili chciałem pomyśleć.

CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...