43. Doczekać świtu

670 42 389
                                    

Syriusz

      Akurat wychodziłem z zamku na dziedziniec, kiedy pod stopami poczułem potężne wibracje. Zakląłem pod nosem, bo nie dość, że ledwo trzymałem się na nogach po tragicznym potraktowaniu przez jednego z śmierciożerców, to jeszcze teraz z trudem odzyskałem równowagę. Okazało się, że i tak na marne, bo ziemia zatrzęsła się ponownie, a ja upadłem i choć zarwały mnie od tego poranione wcześniej plecy, miałem ogromne szczęście. Mogłem dostrzec, że fragment kamiennej framugi wejścia do ruin z głośnym hukiem pęka. Rysa poszła po całej długości, a ja przeturlałem się na trawę w tej samej chwili, w której potężne odłamki skały spadły na ziemię. Czując, że mam serce w gardle, przeniosłem ciężar ciała na kolana i z przerażeniem rozejrzałem się dookoła. Pojedynki wciąż trwały, ludzie z paniką zaczęli rozbiegać się we wszystkich kierunkach. Za moimi plecami pękła kolejna ściana zamku, bo znowu usłyszałem trzask. Nie zdążyłem nawet spojrzeć przez ramię, bo dech w piersiach zaparł mi widok ogromnych fal, podmywających klify tak, jakby stały się plażą.

         — Dwa na raz? — wydyszałem sam do siebie, zbierając się na nogi. Szybko jednak dotarło do mnie, że wystarczy jedno, by naturalnie uruchomić drugie.

       W bezruchu nie miałem zbyt wielkich szans na przetrwanie. Obok mnie przebiegł jakiś śmierciożerca, tylko po to, żeby po zmierzeniu wzrokiem wdzierającej się na dziedziniec wody, szybko się teleportować.

         — Tchórz — warknąłem pod nosem i dotarło do mnie, że rozpoczynający się właśnie kataklizm mogę rozumieć dwojako. Jako sukces i ogromną porażkę. A co jeśli to nie Fredowi się udało, tylko Rookwood zatriumfował? A co jeśli zginął inny wskrzeszony z naszej strony? Przełknąłem ślinę i z jeszcze większą paniką zacząłem rozglądać się za kimkolwiek z domu lub nawet z Zakonu. Ktoś przecież musiał coś wiedzieć.

      Zanim jednak cokolwiek udało mi się zdziałać, skarpa przy klifach zaczęła pękać i po chwili znaczna jej część znalazła się pod wodą, co wywołało kolejną potężną falę. Poczułem krople wody na twarzy, choć stałem daleko od brzegu. Do zamku też nijak nie szło się przybliżać, bo kolejne pęknięcia tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że ta rudera znajdzie dzisiaj swój koniec i się po prostu zawali.

        Ziemia zadrżała jeszcze mocniej niż wcześniej, a ja znowu się przewróciłem. Złowrogi szum morza przez chwilę zlewał się w jedno z szumem mojej krwi, który słyszałem w uszach.

      Bałem się podnieść. Bałem się ucieczki. Bałem się walki o przetrwanie i strachu o nich wszystkich.

         — Potrzebuje pan pomocy? — Usłyszałem nagle nad sobą i zobaczyłem zakrwawioną twarz Elisy, która ledwo trzymała równowagę, a mimo to pochyliła się nade mną.

         — Jaki pan? — stęknąłem, podnosząc się odrobinę za szybko. Moje plecy boleśnie to odczuły.

         — No tak, przepraszam — powiedziała, a ja skrzywiłem się widząc, że ma rozwalony łuk brwiowy w efekcie czego krew skapywała jej na ubranie. — Cóż, skoro nic ci nie jest, to ja...

        Nie widziała tego, co działo się za nią. Zakląłem i dość brutalnie ją odepchnąłem, niechcący sprawiając, że upadła. Zrobiłem to w ostatniej chwili, bo zaklęcie, które w jej stronę posłał czający się śmierciożerca, uderzyło w wyczarowaną przeze mnie tarczę. Odpowiedziałem dość dosadnie, a kiedy urzędniczka odzyskała jakiekolwiek rozeznanie po moim szokującym dla niej zachowaniu, posłała kilka celnych zaklęć z perspektywy, z której nasz przeciwnik się ich nie spodziewał. Padł na ziemię w mgnieniu oka.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz