12. Nawałnica

694 52 211
                                    


Syriusz

      — Zaczekaj.

      Narcyza zerknęła na mnie lekko poirytowana. Widocznie chciała mieć to jak najszybciej z głowy i moje próby opóźniania tego tylko działały jej na nerwy. Cóż, też pragnąłem, by cały ten koszmar jak najszybciej się skończył, jednak w tej chwili przede wszystkim musieliśmy zadbać o to, by Voldemort i jego pachołki nie zorientowali się, że coś jest nie tak. A to mogłoby się wydarzyć, gdybym tak po prostu wszedł sobie do dworu.

      — Zwiąż mnie tym — powiedziałem, wyczarowując długą linę. — Lepiej, żeby widzieli, że zadbałaś o moją bezbronność.

      — A jak potem się uwolnisz? — spytała, marszcząc brwi. — Gdy twoi ludzie wpadną do mojego domu śmierciożercy raczej nie dadzą ci czasu na to, byś się rozwiązał i ruszył do ataku.

      — Gdy już je obwiążesz, natnij je lekko od spodu — odparłem, wyciągając z kieszeni mały nożyk myśliwski. Stare przyzwyczajenia. Kiedyś często go ze sobą nosiłem. — Tylko tak, żeby nie było tego widać dla osób stojących z boku. Gdy zacznie się jatka, po prostu rozerwę sznury.

      — Jatka — mruknęła, zabierając się do pętania moich rąk. — Jak rozumiem nie widzisz szans, by wszyscy wyszli z tego żywi.

      — Mam nadzieję, że będzie inaczej, ale staram się być realistą. Nie wiemy, co nas czeka, gdy tam wejdziemy. — Zerknąłem na więzy. — Hmm, wyglądają solidnie. Dobra, teraz je natnij.

      — Pamiętaj o swojej przysiędze — powiedziała, mierząc mnie bacznym spojrzeniem, jakby próbowała wywrzeć na mnie większą presję. — Niezależnie do tego, co się stanie, zapewnisz mojemu synowi bezpieczeństwo.

      — Już teraz jest bezpieczny, ktoś z Zakonu miał mieć oko na dom. Śmierciożercy go nie dopadną. — Przewróciłem oczami, widząc jej zawziętą minę. — Ale bądź spokojna, dotrzymam słowa, jeśli ty dotrzymasz swojego. Nie zdradź mnie teraz.

      — Gdybym to zrobiła, również bym zginęła. Nie jestem głupia.

      — Szkoda, że nie zawsze to pokazujesz. W porządku — rzuciłem pospiesznie, widząc, że chce wdać się ze mną w jakąś kłótnię. — Chodźmy już.

      Skinęła głową w milczeniu. Odwróciłem się, a ona przycisnęła różdżkę do moich pleców. Mimowolnie się wzdrygnąłem. W innej sytuacji gdyby ktoś z Malfoyów trzymał mnie na końcu różdżki oznaczałoby to, że najzwyczajniej w świecie przegrałem. Nie potrafiłem uwolnić się od tej myśli, gdy wyszliśmy zza drzew, kierując się w stronę dworu, a przecież powinienem mieć w tej chwili czysty umysł, skupiony na tym, co dzieje się wokół. Otrząsnąłem się dopiero wtedy, gdy Narcyza syknęła cicho.

      — Powinieneś zacząć słaniać się na nogach. Mogli nas już zauważyć.

      Przekląłem w duchu własną głupotę, i, wspiąwszy się na wyżyny mojego aktorstwa, zgarbiłem się mocno, utykając na jedną nogę, a drugą niemalże ciągnąc za sobą, jakbym był pozbawiony w niej władzy. Co jakiś czas pojękiwałem cicho, jednak nie do przesady. Śmierciożercy zdawali sobie sprawę, że nawet gdybym był poturbowany tak, że tylko chwile dzieliłyby mnie od śmierci, nie wydawałbym z siebie zbyt wielu dźwięków świadczących o moim cierpieniu. Na to byłem zbyt dumny. Zdecydowałem się więc na krótkie syknięcia bólu, gdy nieco mocniej naciskałem na prawą nogę, tą rzekomo mniej sprawną.

      Narcyza również zaczęła wczuwać się w rolę oprawczyni, bowiem nieco mocniej przycisnęła mi różdżkę do pleców i warknęła:

      — Nie jęcz, mogło się to skończyć o wiele gorzej. Gdzie twoja duma, Black?

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz