11. Szczyt obłędu

867 49 231
                                    


Lily

      Razem z Mer wyszłyśmy z domu przy Grimmauld Place 12. Podczas gdy ona dzierżyła wszystkie plany dworu Malfoyów, które rozrysowała nam Narcyza, ja upewniłam się, że peleryna-niewidka całkowicie nas zakrywa. Kto wie, czy w pobliżu nie czaił się jakiś śmierciożerca. Voldemort mógł zacząć rekrutować nowych ludzi lub zastosować fortel z Pokątnej, kiedy to wysłał na akcję zwyczajnych cywili, których umysły były owładnięte Imperiusem. Tak czy inaczej, ostrożności nigdy za wiele.

      — Masz wszystko? — zapytałam szeptem.

      — Tak — odparła Mer. — Możemy lecieć.

      Wzięłam ją za rękę, po czym aportowałyśmy się do Oxfordshire, lądując w wielkiej kałuży. Jęknęłam, patrząc na swoje upaprane buty. Chyba wolałam, gdy wszędzie leżał śnieg. Pogoda taka jak teraz, to jest plucha pełna błota z zalążkami śniegu, który nie był w stanie jeszcze w pełni się rozpuścić, zdecydowanie nie należała do moich ulubionych. Równie dobrze za kilka dni znów mógł spaść śnieg, a temperatura sięgnąć minusowych kresek. Typowy marzec, wiecznie niezdecydowany.

      — Czy pelerynę-niewidkę się pierze? — zapytała Mer, pospiesznie wychodząc z kałuży, w którą wpadłyśmy. Dla pewności nie ściągnęłyśmy jeszcze płaszcza.

      — Nigdy nie widziałam, by James jakoś specjalnie ją pielęgnował. Takich rzeczy chyba się nie czyści. No wiesz, super magiczny artefakt.

      — Szkoda, że z różdżkami to nie działa.

      Ruszyłyśmy w stronę domu. Dla pewności aportowałyśmy się w sporym oddaleniu od niego. Przez ostatnie wydarzenia wszyscy wpadli w jakąś paranoję i nad każdym ewentualnym ruchem, który nie dotyczył przemieszczania się po domostwie rodziców Jamesa, rozmyślaliśmy po kilka razy. Nie dotyczyło to rzecz jasna tylko ukrywania się przed śmierciożercami. Po tym, co wydarzyło się w Windermere, ludzie do reszty nas znienawidzili. Podejrzewałam, że w Proroku pojawił się kolejny barwny artykuł autorstwa Rity Skeeter, mówiący, że wszystkie te kataklizmy też są naszą winą, bo rozgniewaliśmy śmierć, a ta próbowała się teraz o nas upomnieć. Rzecz jasna mogłam się tylko domyślać. Po ostatnim artykule, który przeczytaliśmy, nie tykaliśmy już gazet, za dużo było w nich jadu skierowanego w naszą stronę, a i bez tego mieliśmy dużo problemów na głowie. Między innymi zbliżający się koniec świata.

      — Słyszałaś coś więcej na temat Windermere? — zapytałam.

      — Nic poza tym, że ludzie zaczęli się stamtąd masowo wyprowadzać — mruknęła. — Nie kupują zapewnień, że to tylko taka jednorazowa akcja i że jezioro nie zgłupieje drugi raz.

      — Nie dziwię się im. My znamy prawdę, wiemy, na czym stoimy, ale oni są tylko przypadkowymi ofiarami, którym nic się nie mówi. Na ich miejscu też wolałabym gdzieś zniknąć.

      — A czy teraz gdziekolwiek jest bezpiecznie? Nie tylko Anglia obrywa, cały świat się wali. — Zerknęła na mnie ze smutkiem. — Ale nie bierz tego do siebie.

      — Już chyba niczego nie biorę do siebie, bo bym zwariowała — odparłam zgodnie z prawdą. — Jedyne, co nam pozostało, to spróbować ocalić nas wszystkich przed najgorszym, nie ma co załamywać rąk nad tym, co dzieje się teraz.

      — Ponoć Kingsley dyskretnie zasugerował premierowi mugoli, że takie rzeczy mogą się zdarzać i żeby w razie wypadków od razu go informował. Chociaż chyba powinien poinformować o tym wszystkich przywódców świata.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz