69. Półprawdy

511 24 319
                                    

Remus

        Machinalnie składałem świeże ubranka Teddy'ego, układając je do odpowiedniej szuflady komody. Było późno, a mały właśnie zażywał kąpieli ze swoją mamą. Na szczęście po jego chorobie nie został już ślad, więc mogłem wykreślić to zmartwienie ze swojej listy zgryzoty. Niezbyt szczególnie zmieniła z tego powodu swoje rozmiary, ale zawsze jakiś ułamek ulgi wyjrzał na chwilę zza chmur. To, że powoli szykowaliśmy się do jednej z naszych największych bitew od czasu bitwy o Hogwart paradoksalnie nie przytłaczał mnie aż tak. Na ryzykowanie własnym życiem byłem gotowy już od wielu miesięcy. Kolejna walka, kolejny stres z nią związany był tylko kolejnym rozdziałem tej historii. Historii, która powoli chyliła się ku końcowi.

        Bardziej martwiło mnie, co... potem. O ile jakieś "potem" w ogóle było nam pisane. Jeszcze nie tak dawno wierzyłem w to, że jeśli nam się uda, w końcu będę szczęśliwy. W końcu odpocznę, poświęcę się bez reszty swojej rodzinie. Na razie wychodziło na to, że nie będę jej miał, a moja ewentualna przyszłość rysowała się pod znakiem rozwodnika i ojca, który walczy o prawa do własnego dziecka. Czy wyolbrzymiałem? Być może. Ale tak właśnie zachowywała się moja żona. Jakby tylko marzyła o tym, by nadszedł ten dzień, kiedy zobaczymy się po raz ostatni, ona zabierze Teddy'ego i będzie próbowała zniknąć.

          Nigdy wcześniej bym jej o to nie posądził. Tyle, że nie posądziłbym jej też o to, jak obecnie mnie traktowała. Jakby nie mogła nawet znieść patrzenia na mnie. Jakby każde gorzkie słowo, które rzucała w moją stronę, każde krzywe spojrzenie sprawiało jej satysfakcję. To, że nie wyniosłem się jeszcze z naszej wspólnej sypialni było kwestią kilku dni. Powstrzymywało mnie tylko to, że na pewno nie pozwoliłaby mi zabrać ze sobą Teddy'ego, nawet jeśli w grę wchodziło przeniesienie się dwa pokoje dalej. Przez to wszystko sam już nie wiedziałem, na ile mogę jej ufać. Ani na ile mogę ufać sobie. Jedyne czego byłem pewien to miłość do syna i to, że niezależnie od tego, co będzie się działo między mną, a Dorą, nie pozwolę na to, by zrobiono ze mnie weekendowego tatusia. A ona będzie musiała się z tym pogodzić.

        Wzdrygnąłem się, uświadamiając sobie, co ja w ogóle rozważam. Jak czarne scenariusze nie dają mi spokoju, a ja coraz bardziej się w nich zatracam, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Dlaczego miałbym rozstać się z kobietą, którą wciąż, niezmiennie od lat, kochałem?

        Tylko w sytuacji, w której ona nie kochała już mnie.

        A o to bałem się zapytać wprost. W ogóle bałem się z nią rozmawiać, więc kiedy już się nie kłóciliśmy o jakieś bzdury, o które sprzeczki wychodziły od słowa do słowa, po prostu milczeliśmy. 

         Kiedy skończyłem z ubrankami Teddy'ego, zabrałem się za porządkowanie łóżeczka. Zacząłem wyjmować z niego zabawki, pluszaki i wymiętą pościel. W momencie, w którym zakładałem na materac świeże prześcieradło, Dora weszła do pokoju z małym na rękach. Był owinięty w ręcznik i jak zwykle po kąpieli w doskonałym humorze. Może mieliśmy jakoś nikłą świadomość, że przed snem powinniśmy go wyciszać, a nie wygłupiać się z nim, kiedy siedział w wannie, ale jakoś oboje nie potrafiliśmy przełożyć tego na czyny. Jego śmiech, niezależnie od sytuacji między nami, zawsze był dla nas najpiękniejszym dźwiękiem. Odrobina piany na płytkach czy dłuższe zasypianie, to była cena, którą oboje byliśmy gotowi zapłacić.

          — Poczekaj, mama zaraz wybierze jakieś śpioszki, w sam raz na noc — powiedziała Dora, po czym posadziła Teddy'ego na naszym łóżku. Obejrzałem się na niego i szeroko uśmiechnąłem, jednocześnie strzepując jego kołderkę, a moja żona stanęła obok mnie i zaczęła przekopywać się przez szuflady komody. Przez to, co przed chwilą ułożyłem. Po chwili równe stosiki pozostały już tylko wspomnieniem.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz