5. Między snem a rzeczywistością

1K 60 200
                                    


Lily

     Aportowałam się nieopodal starego domu towarowego, który od bardzo dawna był opuszczony, rzecz jasna jedynie dla mugoli. Po chwili tuż obok mnie pojawił się Syriusz, który sprawiał wrażenie, jakby wypił za dużo kawy. Już od walki na Pokątnej był niezwykle pobudzony, ale teraz przerodziło się to w coś bardziej... chorobliwego. Postanowiłam zwrócić mu uwagę, choć doskonale wiedziałam, co mi odpowie.

     — Syriuszu, proszę, uspokój się — mruknęłam, próbując go dogonić; gdy tylko zmaterializował się na ulicy, od razu pomknął w stronę zrujnowanego budynku. — Jestem pewna, że nic jej nie jest.

     — Powtarzasz mi to od godziny — fuknął. — A ja już nikomu nie ufam. Chcę mieć pewność, że jest cała i zdrowa.

     Westchnęłam ciężko. Od ataku śmierciożerców i zaskakującego zniknięcia Petera z aresztu minęły zaledwie dwie godziny. Przez cały ten czas Syriusz był niczym w transie, na zmianę na głos zamartwiając się o Mer i obwiniając wszystkich wokół, łącznie z samym sobą, o ucieczkę Glizdogona. Doskonale go rozumiałam i być może dlatego właśnie tak bardzo się martwiłam. Gdy dopadały go jednocześnie obawa i wściekłość, potrafił stać się nieobliczalny, co mogło skutkować jego wrzaskami niosącymi się echem po całym szpitalu. To był mój główny powód, dla którego przyleciałam tutaj z nim. By mieć pewność, że nie zrobi nic głupiego. Drugim powodem była po prostu troska o przyjaciółkę. Nie tylko Syriusz chciał się upewnić, że nic jej nie jest.

     Syriusz podszedł do wystawy Purge & Dowse Ltd, z niecierpliwością czekając, aż stojący tam manekin skinie mu głową. Gdy to zrobił, pospiesznie przeszedł przez szybę, zostawiając mnie samą. Nawet nie sprawdził, czy wokół nie kręcą się jacyś mugole, choć ta obawa była raczej znikoma. Było już na tyle późno i ciemno, że nikogo nie powinniśmy tutaj zastać. Nie mogąc tracić go na długo z oczu pospiesznie przeszłam za nim, wpadając wprost na zatłoczoną izbę przyjęć.

     Jeszcze nigdy nie widziałam tak wielu ludzi tłoczących się w jednym miejscu. Było tu nie tylko wielu poszkodowanych w dzisiejszej masakrze, którzy widocznie dopiero niedawno tutaj przybyli i cierpliwie czekali na przyjęcie, ale również cała masa odwiedzających, którzy tłoczyli się przy punkcie informacyjnym, gdzie niska blondwłosa czarownica próbowała ich uspokoić, rzecz jasna na próżno. Kręciło się tu również wielu uzdrowicieli, którzy naprędce doglądali pacjentów, którzy stali o własnych siłach i samodzielnie pofatygowali się do szpitala. Mimowolnie zrobiło mi się niedobrze, bo gdzie nie spojrzałam, tam widziałam krew. Dziwne, że korytarz jeszcze nią nie spłynął.

     — Bardzo przepraszam! — Syriusz wypatrzył w tłumie jakiegoś uzdrowiciela, który aktualnie nikim się nie zajmował. — Szukamy Meredith Amartis, ona...

     — Proszę pytać w okienku informacyjnym — przerwał mu medyk, nawet na niego nie patrząc i zawzięcie notując coś na swojej podkładce. Do fartucha miał przypiętą plakietkę z napisem T. Davies. — Chyba, że miała jakieś poważne obrażenia potrzebujące natychmiastowej interwencji. Wtedy proszę przejść do końca tego korytarza.

     — Nie zamierzam stać w kolejce — fuknął.

     Uzdrowiciel zerknął na niego zza rogowych okularów, posyłając mu protekcjonalne spojrzenie. Te zamieniło się jednak w szczere zaskoczenie, gdy w końcu zobaczył, kto przed nim stoi. Czyżby był to kolejny człowiek, który wciąż myślał, że Syriusz jest bezwzględnym mordercą?

     — Przykro mi, nie wiem, gdzie jest ta pani Amartis — bąknął, zerkając na mnie. Wyraz twarzy mu się nie zmienił. — Jeśli była dzisiaj na Pokątnej, zapewne znajdziecie ją na czwartym piętrze, choć to i tak nic pewnego. Mamy tyle przyjęć, że musimy rozmieszczać pacjentów również na piętrach, na których nie badamy przypadków klątw i uroków.

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz