Lily
Odłożyłam Współczesne osiągnięcia czarodziejstwa z powrotem na półkę, wpatrując się w obwoluty pozostałych książek znajdujących się w gabinecie Fleamonta. Szukałam czegoś, co skutecznie odwróci moją uwagę od rozmyślań na temat Jamesa i od obaw o jego życie, jednak jak do tej pory nic nie podziałało. Nawet przeglądanie Najczarniejszych zakamarków magii, których egzemplarz z widomych powodów był najmniej wyświechtany, nie pomógł mi skupić myśli na czymś innym. Być może nawet poczułam się jeszcze gorzej, bo o im okropniejszych rzeczach czytałam, tym bardziej rozmyślałam o nich w kontekście Jamesa. W gruncie rzeczy wiedziałam, że tylko zamrożenie mnie sprawiłoby, bym przestała o nim myśleć, ale musiałam robić cokolwiek, żeby nie zwariować. Siedzenie w miejscu i czekanie na jakiekolwiek wiadomości od Mikkela było niczym wieczne tortury.
Odsunęłam zasłony i wyjrzałam przez okno. Mer minęła właśnie bramę, niosąc torby pełne zakupów. Lwy pilnujące posesji obejrzały się za nią, szybko jednak wróciły do swojej standardowej pozycji, czyli wpatrywania się przed siebie. Przez chwilę nabrałam ochoty, by do niej wyjść i pomóc z wniesieniem pakunków a potem z rozpakowaniem, ale wciąż odpowiadało mi stronienie od wszystkich domowników i chyba wolałabym, żeby tak zostało. Przebywanie pośród nich wszystkich sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej samotna i wściekła. Samotna, bo każde z nich miało przy sobie drugą osobę, a wściekła, bo to z ich winy teraz byłam sama.
Nie, nie myślisz tak. To nie jest wina Syriusza i Remusa.
Nie znosiłam tego głosu w głowie. Zawsze miał rację, choć starałam się go zagłuszyć, emanując nienawiścią do wszystkiego i wszystkich. W głębi duszy wiedziałam, że nie powinnam nikogo o nic obwiniać, że powinnam przestać obnosić się ze swoim żalem, ale gdyby tylko trzymali się planu, a zwłaszcza gdyby trzymał się go Syriusz, James byłby teraz z nami, a ja bym nie cierpiała. W końcu miałam go już w ramionach, wystarczyło przez chwilę odpierać śmierciożerców, zdjąć zaklęcia ochronne i po prostu uciec. Gdyby Łapa chociaż raz się zastanowił nad konsekwencjami, ale nie, po co. Zawsze najpierw działał, a potem myślał, czego skutki teraz widzieliśmy. Gdyby to nie chodziło o Jamesa, a Syriusz spieprzyłby coś innego, byłoby mi nawet dobrze z tym, że teraz snuje się po domu jak cień. Zasługiwał na to, żeby cierpieć.
Przestań tak myśleć. Po prostu go poniosło. To zrozumiałe. Nie pastw się nad nim.
Potrząsnęłam głową i wyszłam z gabinetu Fleamonta, wybrałam sobie jednak zły moment, bo ktoś właśnie schodził na parter. Odetchnęłam jednak z ulgą, widząc Harry'ego.
— Cześć, mamuś — powiedział, mocno mnie obejmując. — Jak się czujesz?
— Znośnie — odparłam, kompletnie niezgodnie z prawdą. Czułam się okropnie, ale nie chciałam go martwić tym, że w ogóle mi się nie poprawia. — A ty?
Wzruszył ramionami.
— W sumie nic się nie zmienia, jestem chodzącym kłębkiem nerwów i wściekłości. Ale to minie. Kiedyś musi.
Mimowolnie poczułam, jak do oczu nachodzą mi łzy. Harry przeżywał to chyba wszystko jeszcze bardziej od nas, w końcu stale obwiniał się za wszystkie nieszczęścia, które spadały nie tylko na nas, ale i na cały świat. Nie potrafiłam znaleźć słów, by go pocieszyć, jakoś go wesprzeć, jak na matkę przystało. Wstydziłam się tego, jednak nie umiałam się przełamać. Nie byłam w stanie się przełamać i dodać mu otuchy, samej będąc w tak katastrofalnym emocjonalnym dołku. Podejrzewałam jednak, że słowa pocieszenia i tak na niewiele by się teraz zdały. Nie ich potrzebował, żadne z nas ich nie potrzebowało. Tutaj konieczny był cud i wiadomość od Mikkela, że możemy zaatakować.

CZYTASZ
Oraveritis
FanfictionKontynuacja opowiadania znanego pod nazwą "Obliterati". "Ciągniecie za sobą konsekwencje, o jakich nie macie pojęcia". Życie osób wskrzeszonych przez Harry'ego Pottera wydawało się być sielanką, a James, Lily, Syriusz, Remus, Nimfadora i Fred szybko...