18. Agent bardzo specjalny

730 51 264
                                    


Syriusz

      Sięgnąłem po kurtkę, leżącą na oparciu fotela, starając się ukryć swoją kwaśną minę. Po wypadzie z Mer do jej ojca powrót do rzeczywistości dojechał mnie bardziej niż bym się tego spodziewał. Szczęśliwi choć przez kilka krótkich godzin, w miarę wyciszeni i w końcu sobą nasyceni, wróciliśmy do domu, w którym napięcie, choć nie manifestowane głośno, było wręcz namacalne. Lily snuła się jak duch, udając, że wszystko jest dobrze, Remus próbował wspierać swoją żonę, która próbowała pogodzić się ze swoim kalectwem, jednocześnie ogarniając marudzącego Teddy'ego, a Harry'ego nawet nie zastaliśmy. Znowu musiałem się zmierzyć z patrzeniem na porzucone rzeczy Jamesa i wszystkimi czarnymi myślami, które w Ameryce w miarę udało mi się zepchnąć gdzieś bardzo daleko. O tym, co kilka dni temu stało się w Londynie nie chciałem nawet myśleć, bo stoczyłbym się bardziej, niż byłbym w stanie to potem jakoś opanować.

      Poza tym poważne rozmowy z Mer uświadomiły mi, że bycie pewnym swoich uczuć to jedno, a mówienie o nich głośno i dzielenie się nimi, to drugie. Czemu nie powiedziałem, że ją kocham? Przecież to takie proste. Wystarczyło: "Ja ciebie też, Mer". Zamiast tego wolałem się z tego wymigać, doprowadzając do pierwszej wspólnej nocy. Nie, żebym był niezadowolony z tego, co się między nami stało, ale miałem wrażenie, że Mer poczuła, co po jej wyznaniu kłębiło mi się w głowie. Znowu wróciłem na ten cholerny peron, kiedy błagałem ją, by została, zmuszając się do okazania jej wszystkich moich emocji, co wcale nie było dla mnie łatwe. A ona co? Odjechała. Tak po prostu ode mnie odjechała, żeby wrócić za dwadzieścia lat.

      Nie chciałem doprowadzać między nami do żadnych sprzeczek, nie chciałem, by poczuła się tak źle jak ja kiedyś, ale jednocześnie wiedziałem, że zanim jeszcze raz powiem "kocham" musi minąć trochę czasu. Już raz te słowa cholernie mnie zabolały. Nie potrzebowałem powtarzać własnych traum. Zwłaszcza w takiej chwili, jak ta, kiedy świat walił się nam na głowę, po Jamesie zaginął ślad, a nie dalej, jak parę dni temu Ministerstwo Magii rozsypało się jak domek z kart. Wizytę w Ameryce musiałem po prostu umieścić w szufladce szczęśliwych wspomnień i to byłoby na tyle. Okrutna rzeczywistość nie chciała na nas czekać.

      — Kochanie, jak będziemy wracać postaramy się załatwić ci jakieś... kule — mówił właśnie Remus, nachylając się nad Dorą, która siedziała na kanapie okryta kocem. Sama bardzo dbała o to, by nie musieć patrzeć na resztki swojej lewej nogi. — Na pewno będzie ci...

      — Łatwiej? Tak chciałeś powiedzieć? Nie, Remusie, nie będzie mi łatwiej, ale masz rację, przynajmniej na nowo nauczę się chodzić — odrzekła drżącym głosem, starając się za wszelką cenę ukryć to drżenie. Mysie włosy opadały jej na twarz w nieregularnych pasmach, a w jej oczach cały czas czaiło się przerażenie. Jakby wciąż docierało do niej, co stało się z jej ciałem i jakie będą tego konsekwencje.

      Lunatyk patrzył na nią przez chwilę, a ja wręcz słyszałem jak wyrzuty sumienia obijają mu się po głowie i krzyczą coraz głośniej z każdą chwilą. Westchnąłem. Może James jakoś potrafiłby mu przetłumaczyć, że nic innego nie mógł zrobić, a jego odwaga uratowała jej życie. Nie każdy byłby w stanie odciąć nogę własnej żonie, wiedząc, czym to grozi.

      Westchnąłem.

      — Nie martw się, Doro, ogarniemy ci najbardziej epickie kule, jakie znajdziemy — powiedziałem, uśmiechając się do niej. — A później... jak już będzie lepiej, załatwimy protezę i nawet nie będziesz pamiętać, że coś takiego się stało.

      — Tak, Syriuszu, na pewno zapomnę, że... — zamilkła, kryjąc twarz w dłoniach. — Przepraszam. Naprawdę, staram się jakoś trzymać i nie być marudą stulecia, ale chwilami mnie to przerasta. Wiem, że z czasem sobie to poukładam, bo nie mam innego wyjścia. Nie zwracajcie na mnie uwagi jak będę jęczeć, dobra?

OraveritisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz