Rozdział 44 - wredniejsza wersja Nataszy

722 44 92
                                    

Pies od razu zaskarbił sobie sympatię każdego członka drużyny. Nawet Starka. Mimo, że ten metodycznie starał się go ignorować. Jednak można było zauważyć lekki uśmieszek na jego twarzy, gdy czworonóg rzucił się na Petera i zaczął lizać go po twarzy. Chłopak zaczął się śmiać, a jak wiadomo śmiech własnego dziecka jest dla rodzica jednym z najlepszych dźwięków. Jednak jego obecność wzbudziła sporą dyskusję.

- Nie możemy go zabrać ze sobą – Steve powtórzył któryś już raz z kolei.

- Ale dlaczego? – pytanie padło z ust Petera. Chłopak już pokochał tego psa i nie chciał się z nim rozstawać. Był jednym z zagorzałych przeciwników pozostawienia go na pokładzie. – Bez nas będzie się nudził – stwierdził i zastosował swoje spojrzenie ala kot ze Shreka.

Steve widząc jego minę jak najszybciej odwrócił wzrok. Mało kto potrafił mu odmówić w takiej sytuacji. Stark widząc to zaśmiał się w duchu. Jego dzieciak ma moc, którą miał zamiar w przyszłości wykorzystać do swoich celów. Ale teraz, niestety musiał to przyznać, Rogers miał rację.

Mężczyzna podszedł do Petera i położył mu rękę na ramieniu. Pies w tym samym czasie wlepił w niego wzrok, jakby doskonale wiedział, że jego głos może przesądzić jego być czy nie być. A raczej zanudzenie się na pokładzie jeta lub też wesołe bieganie wśród nich i nadciągającej bitwy.

- Z bólem serca to przyznaję, ale Mrożonka ma rację – stwierdził, na co Peter spojrzał na niego oburzony. – Już tak na mnie nie patrz – wywrócił oczami. – Bezpieczniej będzie dla niego jeśli tu zostanie. Nie znamy jego zdolności i nie mamy pojęcia czy dałby sobie radę w momencie gdy ktoś nas zaatakuje. Możliwe, że gdy tylko usłyszy strzelaninę ucieknie gdzieś gdzie go nie znajdziemy. A chyba chcesz go zabrać do domu, prawda? – uniósł do góry brew w geście zapytania.

Spider-Man zasępił się, bo niestety te argumenty był nie do przebicia. Jednak po chwili na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

- Czyli zabieramy go do domu?! – wykrzyknął uradowany. 

Twarz Tony'ego wyrażała zdziwienie, a po przeanalizowaniu swojej wcześniejszej wypowiedzi, przeszła w przerażenia.

- No to się wkopałeś – zaśmiał się Bucky.

Peter nadal patrzył na niego w oczekiwaniu na potwierdzenie jego pytania.

- Jeśli nie odnajdziemy jego właścicielki mogę przemyśleć tą sprawę – odparł ostatecznie i to z wielkim bólem.

W zupełności wystarczała mu jego trójka dzieciaków, jakoś nie miał sił niańczyć kolejne stworzenie. Jedynym ratunkiem była dla niego jego właścicielka, albo wciśnięcie go Clintowi. Facet najwyraźniej go uwielbiał, bo sam z siebie oddawał mu swoje kawałki pizzy.

- Czyli pies zostaje na pokładzie, a my w końcu możemy się ruszyć – stwierdziła dotąd milcząca Wdowa. Owszem sytuacja była dość komiczna, bo każde zmaganie się Tony'ego z bólem ojcostwa było dla niej świetną rozrywką, ale musieli się ruszyć z miejsca.

Reszta przytaknęła jej na znak zgody. Nawet Peter, ale nadal uparcie wtulał się w psa.

Po skombinowaniu przez Scotta jedzenie dla ich nowego kompana ruszyli do miejsca wskazanego im przez staruszkę. Zgodnie stwierdzili, że mogła im podać złą lokalizację, ale nie mieli innego punktu zaczepienia.

W końcu przed ich oczami wykwitł budynek, a raczej stara rudera. Jednak jak na zapadające się zgliszcza, drzwi były dość nowe i dziwnie nowoczesne, na co zdążył zwrócić uwagę Peter.

- Masz rację młody – stwierdził Clint, podchodząc do nich powoli. – Zdecydowanie za nimi coś się kryje – zmarszczył brwi.

I wtedy nagle rozwarły się one ze zgrzytem, a zza nich wyszły postacie, których nie spodziewaliby się ujrzeć za żadne skarby świata. Jednak z nich z gębą podobną do głowy węża i bez nosa zaczęła coś syczeć w nieznanym im języku.

Avengers to rodzina - Marvel chatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz