Bo najważniejsze to odnaleźć rodzinę cz. 3 - one shot

631 47 88
                                    

Tony wparował do szpitala jak burza. Po drodze złamał pewnie z pięćdziesiąt przepisów, ale miał to gdzieś. Jego dzieciak go potrzebował i mógł dostać nawet najwyższy mandat w dziejach ludzkości. Miałby to w głębokim poważaniu.

Znalazł odpowiedni pokój i nie zważając na dziwne spojrzenia pielęgniarek, wszedł do odpowiedniej sali. Tak jak przypuszczał Peter siedział przy łóżku May. I jeśli dobrze słyszał cicho płakał.

Młody mimo swojego wyostrzonego słuchu nie usłyszał otwieranych się drzwi. Nie usłyszał też, gdy mężczyzna podszedł do niego. Wyczuł jedynie jego dotyk na ramieniu. Wzdrygnął się, ale czując z kim ma do czynienia od razu się rozluźnił.

- Znalazł mnie pan - raczej stwierdził niż zapytał.

Znał pana Starka i spodziewał się, że gdy tylko Wade wszystko im opowie ten go znajdzie.

Miał jedynie nadzieję, że będzie mieć więcej czasu na uporządkowanie myśli.

- My cię znaleźliśmy - podkreślił słowo my, dając mu do zrozumienia, że każdy się o niego martwił.

Westchnął spoglądając na May. Jej wygląd odzwierciedlał to ile obrażeń poniosła. Głowa zabandażowana, cały tułów w opatrunkach, ręce lekko widoczne. Aż dziwne że jeden napastnik mógł zadać tak wiele ran.

- Mogłeś nam powiedzieć - stwierdził. Przyciągnął jedno z pobliskich krzeseł i usiadł obok chłopaka. - Mógłbyś zamieszkać w wieży i...

- Nie mogłem - stwierdził, pewny swoich słów. - To moja wina, nie mógłby spojrzeć wam w oczy... jestem Spider Manem, a pozwoliłem... - na powrót się załamał, spuszczając głowę.

Jedynym dźwiękiem, który brzmiał w sali był, znowu, jego cichy płacz.

- Przeze mnie może zginąć... - spazmy szlochu, w które wpadł stały się już przerażające, a nie jedynie smutne.

Tony objął go ramieniem, próbując go uspokoić. Odczekał dobrą minutę, aż na nowo zabrał głos.

- Nikt nie zginie. Nie dopóki ja mam coś do powiedzenia - stwierdził, wycierając przy tym łzy z jego policzków. Uśmiechnął się, aby jakoś go pocieszyć, ale chłopak odwrócił wzrok.

Stark westchnął i wziął w palce jego podbródek, kierując tym jego twarz w swoją stronę.

- To nie twoja wina - Peter prychnął z niedowierzeniem, więc powtórzył wcześniejsze zdanie - To. nie. twoja. wina. - podkreślił każde słowo. - Każdy ma prawo do odpoczynku. Miałeś trudny dzień i po prostu zasnąłeś. Twoja ciocia każdego dnia przechodziła tą drogą i było małe prawdopodobieństwo, że akurat wtedy coś się stanie.

- Powinieniem...

- Wcale nie. To, że jesteś bohaterem nie oznacza, że musisz brać na siebie każde zło tego świata. Musisz zrozumieć, że w każdej chwili może coś się stać. Ktoś teraz zostaje potrącony przez samochód, ktoś jest świadkiem napadu na bank, albo ktoś łamię nogę na chodniku. Ale czy to znaczy, że to jest twoja wina? - zapytał, oczekując odpowiedzi.

- Nie - Peter westchnął, powoli pojmując rozumowanie swojego mentora.

- Właśnie. Więc to co stało się May nie stało się przez ciebie - jeszcze raz podkreślił.

- Ale...

- Boże dzieciaku, jesteś tak cholernie uparty - Stark westchnął. - Aż dziwne, że naprawdę nie jesteś moim synem.

Parker zachłysnął się słysząc jego wypowiedź. Tony poklepał go po plecach.

- Nie uduś się czasem. Nie po to Pepper załatwia teraz papiery adopcyjne, aby przygarnąć pod dach nieżywego Spiderboya.

Avengers to rodzina - Marvel chatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz