Rozdział 51 - Szop oznacza swój teren

573 38 8
                                    

Wystarczyła jedna chwila, aby całe Avengers Tower stanęło w płomieniach. A raczej jego część.

Ale może zacznijmy od początku.

Dzień był całkiem normalny. Ot, zwykły piątek, dwa dni po misji, której część drużyny przywiozła zamiast pamiątek, tak jak na normalnych ludzi przystało, nastolatkę udającą Legolasa, kobietę, która posiadała większe nakłady sarkazmu niż sam Tony Stark i psa wymagającego większych wydatków niż połowa grupy razem wzięta. Dlaczego? No cóż, raz Clint dał mu posmakować pizzy i teraz nie toleruje żadnego innego jedzenia.

Niestety wdał się w swojego nowego przybranego pana.

Ale czy ktoś narzekał z faktu, że ich rodzinka się powiększyła?

Każda z nowo przygarniętych osób (lub też sierot, darmozjadów, czy też pasożytów, jak to często określał ich Stark) wniosła coś nowego.

Okazało się, że Kate, oprócz strzelania z łuku, uwielbia piec i gotować, czym zaskarbiła sobie miłość wszystkich. Potrafi trafić w wybrany obiekt z 300 metrów. Clint stwierdził, że w trakcie ich treningu to osiągnięcie przynajmniej się podwoi, jak nie potroi. Stała się więc jego następczynią, a nawet kandydatką na członkinię nowego zespołu nad którym Tony i Steve zaczęli potajemnie pracować.

Yelena okazała się świetną nową ciocią dla małej Morgan. Potwierdziła się teoria, na którą kiedyś wpadł, o dziwo Thor, że to dawni zabójcy są najlepszymi niańkami. Bo młoda Stark najchętniej czas spędzała (nie licząc rodziców i swoich braci) z Bucky'm, Nataszą i Lokim. A każda z tych osób była na jej skienienie.

W dodatku siostra Czarnej Wdowy lubiła alkohol i sarkazm! Wkupiła się tym w serca całej reszty.

A Lucky? Wystarczy fakt, że jest psem i ma mięciutką sierść. No i te jego słodkie spojrzenie...

Nikt nie potrafił się mu oprzeć.

Nie licząc jednej osoby.

***

- Czemu do cholery musimy trzymać tu tego sierściucha? On może mieć pieprzone pchły! - od progu kuchni było słychać głos Rocketa. Wymachiwał wściekle rękami, co może i kogoś by przeraziło gdyby nie Groot, który stał za nim i go przedrzeźniał. I wychodziło mu to przekomicznie!

- Biorąc pod uwagę, że sam posiadasz sierść, to argument ten raczej nie jest zbyt przychylna dla samego ciebie - trafny argument padł z ust Gamory, starała się nie zaśmiać widząc poczynania drzewka. Ręce jej się jednak trzęsły, co raczej nie pomagało w trzymaniu gorącego kubka.

Dziewczyna Quilla jako jedna z wielu wyznawała zasadę, która głosiła, że aby przetrwać w tym wariatkowie (gorszym od ich statku, bo posiadającym skupisko większej ilości idiotyzmu) z rana musi napoić swój organizm kawą. Dużą ilością, biorąc pod uwagę, że tymczasowo Wade zamieszkał w wieży.

Do teraz nikt nie wiedział jakim cudem Stark się na to zgodził. Gdyby był normalnym człowiekiem w grę wchodziłyby pieniądze, ale jak wiadomo był miliarderem. A Deadpool nie grzeszył smykałką do oszczędzania. Ewentualnie mógłby napaść na bank, albo okraść, zabić lub zastraszyć jakąś staruszkę...

Może lepiej nie zagłębiać się kogo mógłby okraść lub zabić, aby zdobyć to co chce. Lepiej się żyje nie znając wszystkich jego przygód.

- Zgadzam się z moją kobietą! - Quill wszedł do kuchni zamaszystym krokiem i pierwsze co zrobił to podszedł do Gamory i wyjmując z jej rąk kubek upił odrobinę.

Kosmitka spojrzała na niego spod byka. Może i przyzwyczaiła się do jego głupiej manii podkreślania wszem i wobec, że są parą, ale nie tolerowała jednej rzeczy. Nikt nie miał prawa upijać napoju dzięki któremu jeszcze nie pozabijała głupszej części ich rodziny (czyt. 3/4 wieży). Nawet facet, z którym się spotykała i którego (na wszystkie księżyce Xandaru nadal nie potrafiła w to uwierzyć) kochała.

Avengers to rodzina - Marvel chatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz