Prolog

3.6K 94 2
                                    

Roger - to imię wbiło się w mój mózg, jak wypełniony trucizną cierń.

Szłam polaną. Zieleń łąki mieszała się z barwami wiosennych kwiatów. Ciepły wiatr muskał moje policzki, a zapach ziemi i słodkiego bzu wlewał do moich nozdrzy. Wiedziałam, gdzie jestem, choć nie, jak się tam znalazłam.

To nie było jednak istotne. Znałam swój cel. Stawiałam krok za krokiem, rozpaczliwie rozglądałam się dookoła. Szukałam starego dębu, wysokiej, znajomej sylwetki i pary orzechowych tęczówek.

Roger - ponownie rozbrzmiało w moich myślach. - Kim jest Roger?

Zapomniałam nagle o dręczącym mnie pytaniu. Wszelka troska i niepokój zniknęły. Zobaczyłam go.

Monarcha stał pod wiekowym drzewem, opierając się o szarą korę. Spojrzał w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Lecz nie jeden z wymuszonych, ciężkich wyrazów. Ten był szczery, ciepły i przeznaczony tylko dla mnie. Ciemne rzęsy smagnęły nienaturalnie jasne policzki, a duże oczy rozbłysły. Mężczyzna odepchnął się od dębu i rzucił się w moją stronę, rozkładając ramiona.

- Gdzie byłaś? - zapytał poruszony, zatrzymując się kilka kroków ode mnie. - Wszędzie cię szukałem, Heide.

Chciałam go przytulić. Zatopić się w jego torsie i poczuć znajomy zapach. Nie mogłam jednak nawet drgnąć.

Patrzyłam na zaczerwienione policzki i zaniepokojony wzrok. Moja głowa powinna kłębić się od niewypowiedzianych pytań, oskarżeń i żali. Jedynym co jednak wydostało się z moich ust było:

- Kim jest Roger?

Monarcha zamarł.

- Roger? - powtórzył. - Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

Orzechowe tęczówki patrzyły prosto na mnie. Mój Dominat stał tak blisko, ale wydawał się być za dziwną ścianą. Odgrodzony ode mnie barierą, której nie mogłam przekroczyć.

- Gdzie byłaś, słoneczko? - Jego wzrok był poważny, ale troskliwy. - Martwiłem się.

Chciałam odpowiedzieć. Wyznać wszystko. Opowiedzieć, co mi się przydarzyło. Tyle, że nie potrafiłam. Mój umysł był zwyczajną pustką. Nie miałam żadnych wspomnień. Nie pamiętałam nic i niczego. Tylko przeklęte imię - Roger.

Zrobiłam krok w stronę mężczyzny, nic mnie jednak nie zatrzymało.

- Tęskniłam, Wasza Wysokość - wyszeptałam. - Ciągle tęsknię.

Monarcha nie odpowiedział. Zbliżył się, a jego ciepłe dłonie wślizgnęły się w moje włosy. Przeczesał delikatnie jasne pasma, ujmując moją twarz w dłonie.

- Już dobrze - wymruczał. - Jestem przy tobie.

Coś zimnego chlusnęło na moją skórę. Gwałtownie odskoczyłam od Dominata, dotykając własnych policzków.

Były suche. Ja jednak mogłam przysiąść, że czuje, spływającą po ich wodę. Zimna, a wręcz lodowata ciecz drażniła moją twarz, ściekając strużką na szyję i obojczyk.

- Heide? - monarcha zmrużył oczy zdezorientowany. - Co się stało?

Otworzyłam usta, kręcąc głową niezrozumiale. Przejechałam palcami po rozpalonej, lecz nie wilgotnej skórze, starając się odpowiedzieć. Nie zdążyłam.

Coś uderzyło w mój żołądek.

Zgięłam się w pół, opanowując falę bólu. Moje włosy smagnęły rozgrzaną szyję, ziębiąc nieprzyjemnie. Zrozumiałam, że ich jasne pasma są mokre i sklejone w strąki.

- Słoneczko?

Uniosłam wzrok, spoglądając na monarchę. Mężczyzna nie znajdował się jednak tam, gdzie wcześniej. Nie dzieliły nas już centymetry, a cała polana. Stał na jej końcu, patrząc na mnie z przerażeniem.

- Słoneczko? - zawołał ponownie, całkiem jakby zmiana odległości nie była niczym dziwnym.

Kolejna fala bólu rozlała się w moim ciele. Tym razem zabolało wszystko. Dostałam skurczu w każdym możliwym mięśniu. Skuliłam się, próbując opanować nieznośne cierpienie. Skupiłam wzrok, próbując dostrzec cokolwiek przez mętniejącą rzeczywistość.

- Heide, gdzie jesteś? - głos Dominata był odległy.

Otworzyłam usta. Z trudem nabrałam powietrza, starając się opanować drżące ciało.

- Roger - wydusiłam. - Kim jest Roger?

Lodowaty strumień uderzył w moją twarz. Mimowolnie zacinałam powieki, tylko po to, by otworzyć je w całkowicie innym miejscu. Zniknęła polana, zielona trawa i kolorowe kwiaty. Zastąpił je zapach stęchlizny i pociągła, wykrzywiona w grymasie twarz.

Orli nos i wyłupiaste niebieskie oczy pasowały do wystających kości policzkowych. Wyglądało to, jakby ktoś obciągnął czaszkę samą skórą, umożliwiając zobaczenie każdego szczegółu kośćca pod spodem. Cienkie, jasne jak płatki lilii usta wygięły się w koślawym uśmiechu, tylko po to, by po chwili otworzyć i wypuścić spomiędzy siebie niski, chrapliwy głos:

- Ja jestem Roger.


Redbraski SzpiegOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz