Oparłam się o granatową, matową blachę, czując jak nagrzany metal parzy moje dłonie. Miałam wrażenie, że moje ciało topi się, a wnętrzności skręcają. Moje podbrzusze i głowa pulsowały tępo, a ja z trudem postawiłam nogę poza granicą własnego łóżka.
Poprzedni spędzony na plaży dzień najwyraźniej tragicznie odbił się na moim zdrowiu. Kilka godzin na słońcu, podczas których tępo wpatrywałam się w wodę, starając zrozumieć własną rzeczywistość. Niestety zamiast tego gubiłam się w niej jeszcze bardziej. Gubiłam się w zachowaniach monarchy. Słowach Klassa. Działaniach Ligi Dwunastu. A nawet zwykłym rozkładzie dnia.
-Zapomniałem długopisu - syknął Victor, tłumiąc przekleństwo.
Spojrzałam na brata z wyrzutem.
-Piszesz dzisiaj egzamin - przypomniałam. - Właściwie to jedyna rzecz, której do niego potrzebujesz.
Szafirowe oczy popatrzyły na mnie karcąco, całkiem jakby nie miał siły tego nawet komentować.
-Zaraz wracam - rzucił tylko, odwracając się w stronę domu.
Poprawiłam dół własnej spódnicy, próbując doprowadzić odwodniony organizm do porządku. Było gorąco. Mimo wczesnej pory, czułam jak otula mnie duszne, nieprzyjemne powietrze. Słońce świeciło prosto w oczy, nie myśląc nawet o tym, by schować się za horyzontem. Pamiętałam jak rano wdarło się ono do mojej sypialni nakazując otworzyć spuchnięte zmęczone oczy.
Spojrzałam niecierpliwie w stronę białego budynku.Victor miał mnie odwieść do szkoły, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Nie tylko ze względu na upał, ale przede wszystkim samopoczucie. Nie miałam na myśli jedynie przegrzania i słabości fizycznej, ale przede wszystkim stan moich myśli. Miałam wrażenie, jakby tornado informacji, żali, pragnień i rozpaczy przeszło przez moją głowę, powodując całkowity chaos.
Nikomu nie powiedziałam ani o rozmowie z Klassem, ani o jego poleceniu. Nie powiedziałam o piosence. Nie ujawniłam dokładnej rozmowy z władcą, ani tego co wyszeptał mi patrząc w oczy. Tak bardzo tego pragnęłam, ale bałam się. Czułam, że jeśli powiem to na głos będę musiała podjąć decyzje. Zacząć działanie, którego wybór mnie przerażał.
Bezcelowo pociągnęłam z klamkę samochodu mając nadzieje, że te jest otwarte. Zamiast tego odpowiedział mi brzęk blachy i zrezygnowane westchnięcie.
-Jest tak gorąco, że nie da się stać, prawda?
Nie wiedziałam skąd dochodzi nieznany głos. Mimo to uniosłam głowę, dostrzegając stojącego po przeciwnej stronie Uległego. Mimo, że nigdy nie rozmawiałam z mężczyzną rozpoznałam go od razu. To jego dom znajdował się na przeciw mojego pokoju. To jego widywałam, jak pracował w małym ogródku, zawzięcie pielęgnując swoje kwiatki.
-Daję radę - rzuciłam, mimowolnie się uśmiechając.
Uległy odwzajemnił wyraz. Jego okolone zmarszczkami oczy zmrużyły się. Poprawił ogromny, słomiany kapelusz, wyciągając przed siebie dłoń. Nie była pusta. Palce zaciskały się na rączce dużej, pomarańczowej konewki, którą mężczyzna dzierżył jak największy skarb.
-Ranek to najlepsza pora na podlewanie - przyznał. - Trzeba to robić za nim słońce jest wysoko. Wtedy może zniszczyć rośliny.
Odepchnęłam się od samochodu, robiąc kilka kroków w stronę Uległego. Przesunęła wzrokiem na pokryte kwiatami rabatki i oplatające słupy zielone pnącza. Bose stopy mężczyzny ginęły w miękkiej trawie, a nierówno opalona skóra rąk i nóg, zdradzała godziny pracy na dworze.
-Masz piękny ogród - stwierdziłam, przyglądając się rosnącym przy niewysokim płotku słonecznikom.
-Dziękuję - zarumienił się starszy, odkładając konewkę. - Uwielbiam kwiaty. Rośliny są o wiele prostsze niż ludzie.